czwartek, 25 grudnia 2014

"Zły zakład" część 8 - kontynuacja

Marek Dobrzański nie był człowiekiem o marnej inteligencji. Chodź wielu tak uważało, on zawsze powtarzał, że inteligencja to jego jedyna dobra cecha. Kiedy więc Ula Cieplak przestała do niego dzwonić i unikała spotkań poczuł się jak ostatni dureń, co doprowadzało go niemal do białej gorączki.
Niedziela była pochmurna. Ptaki nie śpiewały, tak jak przystało na późną wiosnę a słońce schowało się gdzieś za chmurami. Mężczyzna przyjechał do Siemianowic z niezapowiedzianą wizytą. Najpierw poszedł do szpitala, gdzie miał nadzieję zastać swoją ukochaną, ale gdy Olaf powiedział mu, że mama źle się poczuła i poszła do domu, od razu pobiegł do motelu, w którym się zakwaterowała. Zapukał do drzwi. Czekał dość długo zanim ktoś otworzy. Miał już zrezygnować, ale usłyszał kroki za drzwiami, a po chwili ukazała się w nich Ula. Miała zapłakane oczy.
Popatrzyła na niego.
- Pogadamy? - zapytał, ale nie uzyskał żadnej odpowiedzi.
Myślała długo, po czym z wahaniem wpuściła go do pokoju.
- Możesz mi powiedzieć o co chodzi? - znów zadał pytanie. Przygryzła lekko dolną wargę i siadając przy stole zakryła twarz dłońmi.
Podszedł do niej od razu i delikatnie pogładził ją po plecach.
- Ulka - powiedział cicho.
Spojrzała na niego w końcu. Miała dziwnie beznamiętną twarz.
- Musimy przestać się widywać - rzekła tak cicho, że prawie niedosłyszał.
Kiedy jednak dotarł do niego sens jej słów, usiadł po drugiej stronie stołu i nie odzywał się, jakby trawił jeszcze te słowa.
Nie mógł w to uwierzyć. Ciekaw był czym sobie zawinił na takie potraktowanie. Wziął głęboki oddech i wyjąkał:
- Co cię ugryzło?
Stanęła przy oknie i wpatrywała się w krajobraz za nim. Ze zdenerwowania obgryzała paznokieć kciuka.
- Ula! Porozmawiaj ze mną! - zdenerwował się.
Złapał ją za ramiona i potrząsnął lekko.
- Idź sobie, proszę - wyszeptała. Nie umiała hamować dłużej łez.
Rozkleiła się jak małe dziecko. Dla niej ta cała sytuacja też nie była łatwa. Poczuła się trochę jak pies ogrodnika, który sam nie weźmie a drugiemu nie da. Zabrała Kamili faceta, by teraz go rzucić.
Ale Marek nie ruszył się z miejsca. Przypatrywał jej się i czekał na jakiekolwiek wyjaśnienia. Nie zrywa się z kimś ot tak. Musi być jakaś pieprzona przyczyna!
- Nie wyjdę stąd dopóki mi nie powiesz dlaczego mnie odrzucasz - powiedziawszy to usadowił się wygodnie na łóżku, w którym prawie miesiąc temu uprawiał seks z Ulką.
Chciała się nie odzywać, bo wiedziała, że każde słowo będzie boleć ich oboje, ale miała też świadomość tego, że on nie da za wygraną.
Przełknęła ślinę.
- Jestem w ciąży... Początek pierwszego miesiąca - wydusiła z siebie, a on jakby nie wierzył w szczerość tych słów, przypatrywał się tępym wzrokiem twarzy Ulki.
Otrząsnął się nagle i znów stanął obok niej.
- Nie mogę mieć teraz dziecka - powiedziała, łamiącym się głosem - Olaf potrzebuje jeszcze mojej opieki...Mogę dokonać aborcji, tylko to kosztuje. Rozmawiałam z lekarzem. Był taki uprzejmy. Powiedział, że jeżeli nie chcę tego dziecka to nie muszę go przecież urodzić. I... I ja go chyba nie chcę, Marek.
- Co ty pieprzysz?! Jak to nie chcesz dziecka?! Ula...
- Nie chcę go - powtórzyła.
- Ale ja go chcę To również moje dziecko, prawda?
- To akurat nie ma znaczenia. To ja jestem w ciąży i mogę zdecydować czy je urodzić czy nie.
- Nie bądź idiotką. Wychowamy je razem. Ja też go nie planowałem.
- Jasne, ożenisz się ze mną, zaadoptujesz Olafa i razem z nowo narodzonym dzieckiem będziemy tworzyć szczęśliwa rodzinkę.
- Czemu nie? Ulka, skarbie. Ja wiem co przeszłaś, nie jest ci łatwo, ale błagam cię nie usuwaj tego dziecka.
- Zrobię tak jak zechcę - nie dawała za wygraną.
- Olafa też chciałaś usunąć?
Spojrzała na niego ze łzami w oczach.
- Tak...
- I dlaczego tego nie zrobiłaś?
- Kochałam go.
- Właśnie! To dziecko też pokochasz. Za niedługo Olaf wyzdrowieje, wrócimy do Warszawy i zaczniemy żyć od nowa. Nie musimy od razu brać ślubu....
Westchnęła ciężko. Usiadła na łóżku i przetarła zmęczone oczy. Usiadł obok niej i trwali chwilę w milczeniu.
- Dlaczego wszystkich od siebie odpychasz? Mnie, swoją rodzinę? Rozmawiałem z twoim ojcem jakiś czas temu. Byłem pewny, że z nim mieszkasz. Powiedział mi, że zniknęłaś wiele lat temu i od tamtej pory nie ma z tobą kontaktu. On bardzo się o ciebie martwi. Dlaczego postępujesz tak egoistycznie, Ula? Czym twoja rodzina sobie zawiniła? Przecież to nie oni cię skrzywdzili tylko jakiś obcy człowiek. Trzeba w końcu dorosnąć i stanąć twarzą w twarz z problemami a nie ciągle uciekać i się chować.
- Jak oni się mają? - zapytała cicho.
- Pewnie nie najlepiej. Szczególnie twój ojciec. Strasznie tęskni. Teraz kiedy będziesz matką po raz drugi, a on dziadkiem może warto się z nim spotkać? Wytłumaczyć wszystko.
- Myślisz, że to jest takie łatwe? Ja od tylu lat nie mogę znieść tej cholernej samotności, którą sama sobie zgotowałam. Po tym... zdarzeniu nie umiałam spojrzeć ojcu w twarz. Musiałam się stamtąd wynieść. Co on by zrobił gdyby dowiedział się, że poszłam z obcym niemal facetem do łóżka? Nie byłby na pewno zadowolony.
- Jest twoim ojcem. Zrozumiałby gdybyś mu wyjaśniła wszystko.
Pokręciła przecząco głową.
Gdy Marek kilka godzin później opuszczał jej pokój w głowie dalej siedziały jego słowa, że źle postąpiła uciekając i odcinając się od rodziny. Całą noc rozważała nad tym co powinna zrobić i z dzieckiem, które nosi pod sercem i ze swoją rodziną, z którą nie widziała się od siedmiu przeszło lat.  To wszystko było strasznie zagmatwane i około trzeciej w nocy rozbolała ją głowa. Przymknęła oczy i udała się do krainy Morfeusza.
Prawie dwa tygodnie później zadzwoniła do Marka informując go, że nie usunie ciąży, a z rodziną spotka się za niedługo. Uradowany mężczyzna wsiadł od razu do pociągu i kilka godzin później stanął w progu sali Olafa. Całował ją i dziękował, że przemyślała to wszystko na spokojnie i podjęła słuszną decyzję. Poinformowali syna Uli o tym, że będzie miał rodzeństwo. Początkowo podszedł do tego dość sceptycznie, ale kilka dni później powiedział, że nie może się doczekać aż dzidziuś się urodzi.
Olaf zaczął rehabilitację, gdy Ulka była w czwartym miesiącu ciąży. Dobrzański znalazł fundację, która zajmuje się rehabilitacją dzieci po oparzeniach i kiedy dostali wypis ze szpitala od razu pojechali dowiedzieć się czegoś więcej. W tym celu wrócili do Warszawy. Fundacja, jak dowiedział się Marek, obejmowała terapię intelektualną i ruchową. Olaf mimo tego co przeżył nie miał dużej traumy, ale miła pani w Fundacji powiedziała, że często trauma dopiero ujawnia się po kilku latach i może ona być tragiczna w skutkach, dlatego należy zająć się tym już teraz. Zajęcia miały odbywać się codziennie. Olaf nie protestował.

Oboje musieli wrócić do pracy, choć u Uli było nieco ciężej. Pracowała bowiem w małym sklepie z butami. Zaraz po tym jak oparzył się Olaf musiała wziąć L4. Cztery dni temu dostała wypowiedzenie. Podłamała się trochę bo to oznaczało, że ich dochody znacznie spadną. Nie miała zamiaru siedzieć Markowi na głowie. Potajemnie więc szukała czegoś innego, nie ubiegała się o pracę na miarę swoich kwalifikacji, bo nie to się liczyło. Zadowalała się każdą pracą, z której mogła zapewnić godny byt swojemu dziecku i sobie.

Wróciwszy do Warszawy od razu pojechała do swojego mieszkania, w którym mieszkała dość długo z Jurkiem. Nie zmienił zamków więc otwarła swoim kluczem. Przekraczając próg od razu poczuła ostry zapach tytoniu i męskich perfum. Gdy Jerzy usłyszał szczęk zamykanych drzwi wyszedł z łazienki i stanął jak wryty na widok swojej byłej dziewczyny.
- Co ty tutaj robisz? - zapytał.
Nie miała ochoty się z nim kłócić.
- Przyszłam po resztę swoich i Olafa rzeczy. Mam nadzieję, że nic nie wyrzucałeś.
Dopiero gdy ściągnęła płaszcz zauważył, że jest w ciąży.
- Przytyłaś czy będziesz miała bachora? - zapytał głupio.
- Nie bądź kretynem.
Weszła do pokoju syna. Do torby zaczęła pakować jego zabawki i kilka ubrań. Chłopak szybko rósł i mogły one być już na niego za małe.
Jurek stanął w drzwiach i nie pozwolił jej wyjść,
- Jak Olaf? - zapytał, a ona dziwiła się, że w ogóle go to interesuje.
- Dobrze - odpowiedziała lakonicznie.
- Dzwoniłem do ciebie ze sto razy. Może nauczyłabyś się odbierać?
- Myślałam, że z nami koniec. Po co miałam z tobą rozmawiać? - była dziwnie opanowana.
- Nie chcę żeby to się skończyło. Przecież dobrze nam ze sobą było - zbliżył się do niej na niebezpieczną odległość.
Odsunęła się. Jerzy zdenerwował się tym, że jest taka zimna.
- Posłuchaj - powiedział ostro. Tego tonu bała się najbardziej - wiem, że zawsze byłaś głupią, puszczalską suką, ale skoro chcę do ciebie wrócić, w dodatku teraz, gdy będziesz miała drugiego dzieciaka, to znaczy, że mi na tobie zależy. Jasne?
- Jerzy... potrzebowałam cię gdy Olaf się oparzył. Nie było cię przy mnie, więc teraz się odczep.
Zaśmiał się szyderczo.
- To gdzie pójdziesz? Nie mów mi tylko, że wiesz kto jest ojcem - wskazał niedbałym ruchem ręki na jej brzuch. Zamilkł na chwilę, po czym odezwał się głosem człowieka oświeconego - Może wrócisz do tego co ci Olafa zmajstrował?
Z jej oczu zaczęły płynąć łzy.
- Nie! Poznałam kogoś o sto razy lepszego niż ty i ojciec Olafa! Odczep się ode mnie. Już nas nic nie łączy! Nienawidzę cię!
Znów się do niej zbliżył. Ujął ją mocno za podbródek i kazał na siebie spojrzeć.
- Skarbie, przecież się kochaliśmy - powiedział to tak słodko, że zrobiło jej się niedobrze - A seks? Pamiętasz, jak było nam dobrze?
Wyrwała się z jego uścisku i idąc do drugiego pokoju zaczęła pakować swoje rzeczy. Nie miała ich dużo.
- Dobrze - usłyszała za plecami - Pamiętaj tylko, że ten z którym jesteś teraz zostawi cię szybko. Masz podły charakter.
Chciała coś powiedzieć, ale nie miała już siły. Wyszła ze swojego starego lokum i pognała do mieszkania, w którym razem z Markiem postanowili uwić swoje gniazdko na bliżej nieokreślony czas.
Szła szybkim krokiem przez park, w ręce dzierżąc małą walizkę z ubraniami Olafa i swoimi. W pewnym momencie usłyszała kobiecy głos. Odwróciła się i zobaczyła jak o kulach idzie do niej znajoma kobieta. Usilnie próbowała sobie przypomnieć skąd ją zna.
- Nie poznaje mnie pani? - zapytała kobieta - Kamila Potocka - wyciągnęła rękę w stronę Uli.
Nagle sobie przypomniała kobietę, której zawdzięczała swoje szczęście z Markiem. Nie wyglądała ona jednak tak, jak w głowie Uli zapisał się jej obraz - chuda, w starych ubraniach i z nieładem na głowie wyglądała o dwadzieścia lat starzej. Uwadze Cieplak nie umknął też brak jednej nogi. Przeraził ją ten widok, ale nie chciała dać poznać tego po sobie.
- Może gdzieś usiądziemy i porozmawiamy? - zapytała Kamila
- Oczywiście. Może pomogę? - zapytała, wskazując na reklamówkę w ręce Kamili.
- Nie, dziękuję.
Szły jakiś czas w milczeniu. Dotarły w końcu do przytulnej knajpki. Potocka odłożyła reklamówkę z zakupami i kule na bok i przypatrywała się dziwnym wzrokiem Uli.
- Jak się pani miewa? - zapytała Ula.
Kobieta zamrugała kilka razy, jakby została wyrwana z głębokiego zamyślenia.
- Dobrze, a pani?
- Też.
- Co u Marka?
Nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Przecież niestosownym będzie, gdy powie, że ma się dobrze, jest szczęśliwy i za chwilę urodzi mu się dziecko. Cieplak zauważyła, że na wspomnienie Dobrzańskiego w oczach Kamili zatańczyły wesołe ogniki.
- Ma się nieźle - powiedziała w końcu.
- Będziecie rodzicami? - zapytała.
- Tak - wyszeptała Ulka
Potocka przygryzła dolną wargę, jakby chciała zlikwidować ból, który wywołała u niej ta informacja.
- Gratuluję.
Kamila pamiętała jak sama była w ciąży, jak bardzo pragnęła tego dziecka właściwie od chwili gdy dowiedziała się, że prawdopodobnie będzie matką. Jak ona się cieszyła! Ile by dała, żeby odwrócić bieg wydarzeń i znaleźć się na miejscu Uli. Zawsze chciała dobrze, a potem sama cierpiała.
Ich spotkanie nie trwało długo. Ulka źle się poczuła i Kamila postanowiła odprowadzić ją pod dom.
- Może wejdzie pani, porozmawia z Markiem? - zapytała Ula
- Nie, do zobaczenia - powiedziała i oddaliła się.
Cieplak wjechała windą na dziewiąte piętro i od razu poszła się położyć. Olafa miała odebrać z rehabilitacji dopiero za godzinę więc mogła jeszcze chwilę odpocząć, a kiedy Marek wróci opowie mu o wszystkim co ją dzisiaj spotkało.

wtorek, 23 grudnia 2014

"Zły zakład" część 7 - kontynuacja

- Ona się wykrwawi
- To co mam zrobić?
Niewyraźne głosy docierały do niej bardzo wolno. Czuła przerażający ból nogi. Chciała krzyczeć, ale nie potrafiła. Z trudem podniosła powieki i zobaczyła nad sobą niebo. Było takie piękne i w tamtym momencie pomyślała, że właśnie taki widok chciała zobaczyć przed końcem. Poczuła jak ktoś podnosi ją z ziemi. Nie miał z tym większego problemu. Znów przymknęła oczy i próbowała śnić. Śniła o Marku i jego Uli, której nigdy nie przestał kochać, o swoich rodzicach, którzy pewnie się zamartwiają o nią. Ale nie ma takiej potrzeby, wszystko jest w porządku.... Za chwilę wróci do domu razem z dzieckiem, które być może nosi pod sercem. Marek będzie szczęśliwy. Chciał mieć dzieci. Ciekawe czy Ula też chce? Wspomnienie zranionej dziewczyny wywoływało u niej coś na kształt współczucia, ale i zazdrości, że to ona teraz będzie mogła dotykać Marka, rozmawiać z nim o wszystkim. W ich życiu nie będzie już miejsca na Kamilę. Na dziecko, które pojawi się na świecie.
Znów otworzyła oczy i zobaczyła twarz Abdula Salama.
- Jak się masz? - zapytał, dysząc ciężko, bo wchodzili właśnie pod górę.
- Chyba bywało lepiej - odpowiedziała cicho.
- Za chwilę przetransportujemy cię do szpitala. Idziemy właśnie do helikoptera, który musiał wylądować trochę dalej od naszego szpitala.
Ale te "trochę dalej" było nieprawdą. Szli już dobre dwie i pół godziny robiąc sobie kilku minutowe przerwy. Jeszcze czekała ich druga taka drogą jaką już przebyli. Abdul wiedział, że nie ma sensu iść z Kamilą, że ona nie przeżyje tej drogi, ale Fatima uparła się, że trzeba jej pomóc, albo chociaż spróbować. Postanowił się z nią nie kłócić, nie miał na to dzisiaj siły.

Marek szedł za Ulą szpitalnym korytarzem. Stresował się trochę tą wizytą. W ręce trzymał wielkiego misia, którego postanowił podarować Olafowi. Weszli do ładnie urządzonej sali, gdzie leżało kilku chłopców podpiętych pod tajemnicze urządzenia. Zaraz przy oknie leżał Olaf. Wyglądał przez okno. Kołdra przykrywała jego bandaże, ale i tak nie uszły one uwadze Markowi.
- Oli - rzekła Ula podchodząc do łóżka syna.
Dobrzański zauważył jak Ula bardzo kocha swojego synka. Z jaką czułością gładzi jego głowę, całuje w małe chłopięce rączki.
Olaf spojrzał na nią, potem przeniósł wzrok na Marka. Miał jasnoniebieskie oczy i Dobrzański od razu zobaczył w nich Sebastiana.
- Cześć, jestem Marek - podał rękę chłopcu, którą ten uścisnął lekko - Mam dla ciebie prezent.
Podniósł do góry wielkiego pluszowego misia. Zobaczył na twarzy Olafa uśmiech.
- Dziękuję - powiedział - Pan będzie teraz moim nowym tatom? - zapytał chłopiec.
Marek zmieszał się trochę.
- Kochanie, Marek jest moim przyjacielem. Może zostać również twoim.
Głos Uli był zupełnie inny gdy mówiła do swojego synka niż do niego.
Długo siedzieli w jego sali rozmawiając. Dobrzański opowiadał Olafowi krótkie anegdotki ze swojego życia. Śmiali się z nich do rozpuku. Wczesnym wieczorem po serii badań, które znów robili Olafowi chłopiec zasnął. Postanowili iść coś zjeść.
Siemianowice Śląskie nie był miejscem gdzie knajpa wygryzała knajpę. Była tutaj jedna azjatycka restauracja, gdzie miła pani serwowała swoje przysmaki. Ula jadła już tam parę razy i stwierdziła, że kolejny raz nie zaszkodzi.
Usiedli przy stoliku i zamówili posiłek.
- Cieszę się, że poznałaś mnie z Olafem - rzekł.
- A ja się cieszę, że nie uciekłeś, gdy dowiedziałeś się, że mam dziecko - uśmiechnęła się.
Westchnął ciężko i zamknął jej dłonie w swoich.
- Tyle lat na ciebie czekałem. Bardzo mi na tobie zależy.
Nie wiedziała co ma powiedzieć, więc zawstydzona spuściła wzrok.
Jakieś erotyczne napięcie dało się wyczuć między tą dwójką od samego wejścia do restauracji. Gdy ją opuszczali Marek złapał Ulę za rękę i westchnął. Na dworze było już ciemno. Musiał znaleźć sobie jakiś mały hotelik, gdzie mógłby się przespać.
- Jest tutaj jakiś motel... cokolwiek? Nie chcę jeździć po nocach.
Zawahała się.
- Możesz przespać się w moim pokoju. To niedaleko.
Popatrzył na nią niepewnie, ale gdy pocałowała go lekko nie potrzebne mu było nic więcej.
Nie oświecali nawet światła. Przyparł ją do ściany i całował zachłannie. Jego ręce zjechały na pośladki. Zdjął z niej bluzkę, a ona zajęła się paskiem od jego spodni.
Przenieśli się na łóżko niemal nadzy. Zdjął z niej zbędne ubranie w postaci majtek i stanika. Zapalił nocną lampkę, więc szybko zaprotestowała.
- Chcę cię widzieć - powiedział i zjechał pocałunkami na brzuch.
- Co to jest? - zapytał, zauważając okrągłe, wypalone ślady.
- Nie ważne - odpowiedziała, pragnąc aby więcej o to nie pytał.
Postanowił porozmawiać z nią o tym później. Teraz podniecenie nie pozwalało mu jasno myśleć.
Wrócił do przerwanej czynności. Jego usta zaczęły całować wewnętrzną stronę ud, by po chwili znaleźć się w tym miejscu. Usłyszał jak gwałtownie łapie powietrze. Czuł się taki cholernie szczęśliwy. Ula mu zaufała, to było jak spełnienie marzeń. Tyle czasu pragnął, aby przełamała się. Nie chodziło o seks, ale o czyste zaufanie. Powiedziała mu o swoim synku o tym kto jest jego ojcem, teraz postanowiła mu się oddać.
Nie chciał aby dochodziła bez niego. Przerwał pocałunki i wrócił do jej piersi. Całował każdą z należytą czcią. Pocałował jej usta, wchodząc w nią delikatnie. Spojrzał na niej twarz. Miała zamknięte oczy.
- Wszystko dobrze? - zapytał.
Jej chabrowe oczy zwróciły się ku niemu. W kącikach miała łzy.
- Tak, tak - zapewniła go.
Zaczął się poruszać w niej delikatnie. Wypychała biodra w jego kierunku. Oddychał ciężko, co chwilę całując jej usta, nabrzmiałe od pocałunków. Rękami masował jej piersi. Czuł, że dojdzie za chwilę, Miała głowę obróconą w stronę okna. Gdy był już blisko, powiedział:
- Spójrz na mnie
Spojrzała, a on w tym samym momencie doszedł. Jęknął przeciągle. Wyszedł z niej i złożył czuły pocałunek na jej szyi. Leżeli obok siebie. Ula nie odzywała się i czuł, że coś jest nie tak. Odwrócił się w jej stronę i pogładził delikatnie po policzku.
- Jak było?
Mogła skłamać, że w życiu nikt nie dał jej tyle satysfakcji... mogła to zrobić, ale czy to miało jakiś sens? Odkąd Olszański ją zgwałcił nie potrafiła oddać się w pełni żadnemu mężczyźnie.
- Jestem zmęczona - uśmiechnęła się lekko. Odwróciła się do niego plecami. Objął ją i starał się zasnąć.
- Co to za ślady? - przypomniał sobie.
Westchnęła ciężko.
- Pamiątka po moim byłym.
Nie mówił nic przez chwilę.
- Bił cię?
- Lubił... ostry seks.
- A ty...?
- A ja nie miałam wyjścia. Jak się sprzeciwiałam to - zatrzymała się - zostawiał na moim ciele różne ślady. Po papierosach...
Nie mógł uwierzyć w to, że Ula wyrywając się z jednego piekła wpadła w drugie. Ile ona wycierpiała.
Pocałował ją lekko, dając tym samym do zrozumienia, że on nigdy jej nie skrzywdzi i nie pozwoli aby ktoś inny to zrobił. Zasnęli wtuleni w siebie.

Obudził ją hałas i ostry zapach, który wdzierał się w jej nozdrza. Podniosła ciężkie powieki i chwilę potrwało zanim zorientowała się gdzie jest.  Szpital... co ja tutaj robię? 
Próbowała pamięcią wrócić do wydarzeń, które spowodowały, że się tutaj znalazła. Nagle usłyszała głos lekarza, który mówił łamaną angielszczyzną.
- Została pani postrzelona - zaczął - Niestety... w ranę wdało się zakażenie, musieliśmy amputować. Przykro mi.
Słuchała jego słów uważnie, ale kiedy usłyszała słowo "amputować" przestraszyła się. Szarpnęła kołdrę i zobaczyła tylko jedną nogę. Patrzyła na to ze zdumieniem. Nagle rozpłakała się.
- I - lekarz ciągnął - pani dziecka również nie dało się uratować. Poroniła pani. Był to początek drugiego miesiąca.
Czyli była w ciąży... Była. Matko! Zaczęła krzyczeć, bo chciała pokazać wszystkim, że straciła jednego dnia wszystko. Nawet nogę. Zaaplikowali jej jakiś środek na uspokojenie, po którym czuła się ociężała i ospała. Zasnęła więc. Śniła koszmary.
Kamila wróciła do Polski dwa tygodnie później. Gdy jej rany fizyczne zagoiły się już pojechała na lotnisko, chcąc jak najszybciej znaleźć się w domu. częstymi gośćmi w szpitalu była Fatima i Abdul Salam. Odprowadzając ją na lotnisko życzyli szybkiego powrotu do zdrowia. Uściskała ich i zniknęła w tłumie ludzi.
Podróż nie była długa, ale nie potrafiła się na niczym skupić. Ciągle wracały jej obrazy tych żołnierzy, którzy przyczynili się do jej złego stanu fizycznego i psychicznego, nie potrafiła również zapomnieć o tych nieszczęśnikach, których leczyła. Wysiadłszy na Warszawskim Okęciu skierowała od razu swe kroki do domu. Nie umiała jeszcze dobrze chodzić o kulach więc trochę jej zajęło zanim dotarła do postoju taksówek.
W końcu była w swoim domu, który teraz był taki pusty. Nie było Marka, który po każdej misji czekał na nią z obiadem albo kolacją. Nie było jego rzeczy. Nic już nie było. Tylko urywki wspomnień. Opadła ciężko na kanapę i zaczęła płakać, bo czuła się jakby dalej śniła koszmar.

poniedziałek, 22 grudnia 2014

"Zły zakład" część 6 - kontynuacja

Z łóżka zerwały ją silne torsie, które miała od paru dni. Pobiegła za namiot i tam zwymiotowała. Czuła się okropnie. Fatima dała jej jakieś tabletki, ale nie pomagały. Musiała to jakoś przetrwać. Wypłukała usta wodą i poszła do szpitala, gdzie wrzało jak w garnku.
- Kamila - usłyszała znajomy głos. Odwróciła się wolno i ujrzała twarz Fatimy, która umazana była prawdopodobnie krwią - Źle wyglądasz - dodała.
Kamila chciała coś powiedzieć, zaprzeczyć, ale jej przyjaciółka miała rację. Czuła się strasznie.
- Może zawieziemy cię do szpitala. Abdus...
- Nie trzeba - kobieta uśmiechnęła się.

Ula Cieplak niespokojnym krokiem przechadzała się po korytarzu szpitala, w którym od paru miesięcy leczyli jej syna. Zdejmowali mu właśnie bandaże i nie chciała przy tym być.
- Pani Urszulo - łagodny głos pielęgniarki wdarł się do jej umysłu - Już skończone.
Pokiwała głową i weszła na salę.
- Olaf, jak się masz?
Jej syn spojrzał na nią dziwnie. Nie odzywał się przez chwilę.
- Kim jest ten pan do którego chodzisz? - zapytał.
Na myśl przyszedł jej tylko Marek, z którym spotyka się od dwóch tygodni. Nie miała pojęcia skąd jej syn wie o Dobrzańskim.
- Skąd wiesz...?
- Wczoraj widziałem was przez okno.
Delikatnym ruchem głowy pokazał na okno wybiegające na bloki u małą uliczkę,
- Marek to mój przyjaciel z dawnych lat - odpowiedziała.
- To znaczy, że Jurka już nie kochasz?
Zapomniała w ogóle, że ktoś taki istniał. Tyle się wydarzyło, a on nawet nie raczył wysłać sms-a. Podły cham. Z perspektywy czasu zastanawiała się co kiedyś w nim widziała.
- Jurek - zatrzymała się - On musiał wyjechać - skłamała.
- To dobrze. Nigdy go nie lubiłem - odrzekł i zamknął oczy, zasypiając.

Marek czekał na ławce na małym rynku. Na przeciwko niego była ładna fontanna, a trochę dalej na ścianie bloku wielkimi literami był fragment wiersza Juliusza Słowackiego.  Czytał go już wielokrotnie czekając w tym miejscu na Ulę. Spojrzał na zegarek i stwierdził, że Ulka spóźnia się już prawie półgodziny. Miał nadzieję, że nie przejechał tyle kilometrów na darmo. Spróbował do niej zadzwonić, ale nie odbierała, Nagle coś sobie przypomniał. Miał dla Uli prezent. Westchnął ciężko, gdy uzmysłowił sobie, że został w samochodzie. Szybkim krokiem poszedł w miejsce gdzie zaparkował.
Otwierając drzwi, zobaczył ją. Wychodziła z gmachu szpitala. Ona też go dostrzegła. Stanęła jak wmurowana. Zauważył, że zmieszała się nieco. Podszedł do niej.
- Co tam robiłaś? - zapytał bez żadnego powitania . Ciekawość wygrała.
Spuściła wzrok.
Mogła skłamać, zbyć go. Cokolwiek. Udawanie nie miało jednak sensu. Marek musiał poznać w końcu prawdę,
Poszli na rynek.
- Marek - zaczęła, ale zaraz pożałowała, że odezwała się pierwsza, Teraz będzie musiała ciągnąć swoją wypowiedź - Chciałam ci powiedzieć, ale...
- Możesz mi powiedzieć wszystko.
- Mam syna  - poczuła się nagle taka wolna.
Patrzył na nią z konsternacją. Odsunął się lekko. Trawił jej słowa.
- Powiedz coś - powiedziała cicho.
- Syna? Okej. Ale co robiłaś w szpitalu?
Opowiedziała mu całą historię poparzenia i gdy spotkali się w Warszawie w szpitalu po tylu latach była właśnie z synem, który w tamtym momencie walczył o życie.
- Jak się nazywa?
- Olaf.
Chciała dodać, że ma siedem lat, że...  że zaszła w ciążę z Olszańskim, ale nie mogła się na to zdobyć. Wstydziła się tego.
- Ile ma lat?
Obawiała się tego pytania. Zwlekała chwilę.
- Siedem.
- To znaczy, że to dziecko Sebastiana...
- Nie! To moje dziecko - uniosła się.
Nic już więcej nie powiedział. Przygarnął ją do siebie i trwali tak przez dłuższą chwilę. Każde było pogrążone we własnych myślach. Marek myślał o tym ile to co zrobił jej Sebastian ją kosztowało. Nienawidził tego człowieka, ale siebie poniekąd też. Gdyby nie ten głupi zakład może byłby z Ulą szczęśliwy już te siedem lat temu. Jedna decyzja a zmieniła życie Cieplak w koszmar.
Ula też rozmyślała. Patrzyła na tych ludzi, którzy gdzieś się spieszyli, na dzieci, które bawiły się przy fontannie. Poczuła dziwne uczucie, które już kiedyś jej towarzyszyło. Poczuła, że chciałaby być tą dziewczyną z sąsiedniej ławki, która spokojnie czytała książkę, albo staruszką, która bawi się ze swoją wnuczką. Chciałaby mieć życie, w którym nie ma gwałtu, złych słów i bólu. Często zadawała sobie pytanie dlaczego akurat ją to spotkało.
Z zamyślenia wyrwał ją głos Marka,
- Będą mógł go poznać?
Zawahała się.
- Ale nie dzisiaj. Jest jeszcze dosyć słaby.
- Oczywiście - poczuła nutę zawodu w jego głosie.

Kamila leżała na prowizorycznym stole do operacji w małej salce, odgrodzonej od reszty "szpitala" długą zasłoną, Kilka chwil temu zemdlała i Abdul Salam przeniósł ją do tego ciasnego pomieszczenia.
- Mówiłam, żebyś została lepiej w namiocie - powiedziała Fatima.
- Jestem przemęczona, po prostu.
Kamila zauważyła porozumiewawcze spojrzenia, które przesłali sobie Abdul i Fatima.
- Kiedy ostatni raz miałaś miesiączkę?- zapytała dziewczyna.
Kobita policzyła w głowie i ze zdumieniem stwierdziła, że okres spóźnia jej się już prawie trzeci tydzień.
Ale to pewnie przez zmianę klimatyczną i stres.
Nie mogła byś w ciąży!
- Nie mamy jak cię zbadać tutaj, ale jak za dwa tygodnie przyjedziesz do swojego kraju to idź lepiej na badania.
- To nie może być ciąża - powiedziała Kamila
- Nie chcę spekulować.
Pomogli jej wstać i zaprowadzili do namiotu, gdzie mogła spokojnie wszystko przemyśleć. Nie dane jej jednak to było. Zasnęła bardzo szybko.
Obudziły ją hałasy.
Otworzyła oczy i zobaczyła jak mężczyzna z karabinem stoi nad jej łóżkiem. Pociągnął ją mocno za ramię i wywlókł na zewnątrz. Nie miała pojęcia co się dzieje. Poprowadził ją do głównego wejścia do szpitala, gdzie kilka sanitariuszy i sanitariuszek klęczeli w rękami założonymi za głowę. Ona zrobiła to samo. Klęczała obok Abdula. Mężczyźni mówili szybko po arabsku. Kłócili się. Abdul starał się zachować zimną krew, ale każdy by się stresował, gdyby ktoś mierzył do niego z karabinu.
- Czego oni chcą? - zapytała Kamila najciszej jak umiała.
- Jedzenia, lekarstw - odpowiedziała Fatima, ale za chwilę tego pożałowała, bo jeden z żołnierzy podszedł do niej i uderzył ją mocno w twarz.
Nie wiedziała dlaczego to zrobiła, ale kiedy Fatima upadła na te brudne deski, trzymając się za twarz, krew się w niej zagotowała. Wstała i stanęła na przeciwko tego chłystka. Wymierzyła mu siarczysty policzek, po czym napluła prosto w twarz. W zamian uderzył ją karabinem prosto w brzuch a potem kopnął jeszcze kilka razy.
Widziała jak celuje w nią. Najpierw w głowę, potem w brzuch. W końcu strzelił. Ból przeszył jej ciało i skumulował się w nodze. Gdzieś trochę wyżej kolana. Krzyknęła. Nagle wszystko zaczęło się dziać tak szybko. Zobaczyła jak grupa kilku sanitariuszy strzela pistoletami w żołnierzy, jak oddają im równie celne strzały. Nie wiedziała skąd mieli te pistolety, ale nie chciała się nad tym zastanawiać, bo ból zawładnął nią całkowicie.

piątek, 5 grudnia 2014

"Nie chcę Cię" - miniaturka

Trzymam na rękach dziecko, które rodziłam w strasznych bólach przez ponad dziesięć godzin. Jest ono dziwne, jakby nie człowiek, tylko nieludzka istota, która żywa we mnie dziewięć miesięcy. Trochę jak Obcy. Wierci mi się w ramionach. Jestem trochę zmęczona i nie mam ochoty dłużej się z nim zajmować. Pielęgniarka odbiera ode mnie dziecko, mówiąc że za godzinę będzie pora karmienia.
- Nie chcę go karmić - mówię i nie obchodzi mnie to, że jestem jego matką.

Mieszkanie, do którego wchodzę z dzieckiem w nosidełku jest małe, ale nie mam innego wyjścia. Adaś wprowadza mnie do środka, pokazując gdzie będzie spało nasze dziecko i my. Uśmiecham się do niego, ale czuję coś dziwnego w żołądku. To uczucie towarzyszy mi bardzo często. Szczególnie w porze gdy mam nakarmić dzieciaka.

On znowu płacze. Ciągle, ciągle, ciągle. Od ponad czterdziestu minut. Adaś nosi go, stara się uspokoić. Mówi do mnie, żebym go nakarmiła. Nie chcę tego robić. Na wpół przytomna odpowiadam, że chce mi się spać. Zakrywam kołdrą głowę i staram się zagłuszyć ten cholerny płacz.

Budzę się rano i Adama niema obok. Na stoliku w salonie leży karteczka. Pisze, że nie wie kiedy wróci, ale jego rzeczy też nie ma. Orientuję się o co chodzi i wpadam w histerię. Jak sobie bez niego poradzę? To on zajmował się dzieciakiem, ja o dzieciach nic nie wiem. Słyszę jak Artur wydaje z siebie ciche dźwięki, coś na kształt gaworzenia. Podchodzę do jego łóżeczka. Przypatruje się mi.
- I co, pokrako?
Próbuję wykonać w stronę dziecka jakiś ruch. Zbliżam powoli rękę do jego główki, na której są krótki brązowe włosy, dotykam jej ostrożnie, ale bachor zaczyna beczeć. Nic mu nie zrobiłam!
Dlaczego one muszą ciągle płakać?

Siedzę na kanapie okryta kocem. Zagłuszam wyrzuty sumienia. Nie umiem nakarmić ani przewinąć dziecka. Staram się, na prawdę, ale to wszystko jest na nic. Nie umiem się nim zajmować. Nie chcę go. Chcę żeby było tak jak przed zajściem w ciążę...  Mam całe życie przed sobą. A raczej miałam.
Brzydzę się dzieciaka. Gdyby Adam przy mnie był byłoby o wiele łatwiej. Ale to tchórzliwa świnia. Nienawidzę go.

Noc jest długa, bo Artur ma chyba kolkę. Wcześniej płakał, bo narobił w pieluchę albo był głodny, teraz płacze bo go coś boli. Co się robi, kiedy takie małe dziecko coś boli?
Dałabym mu jakieś środki przeciwbólowe, na przykład Apap, ale on ma dopiero trzy tygodnie, jak mu się coś stanie to pójdę siedzieć.
Cholera.
- Bądź cicho. Proszę - zaczynam płakać, bo nie mam już siły. Nie spałam od kilku dni. Siadam przy jego łóżeczku, a moim ciałem wstrząsa gwałtowny szloch.
Nie płacz.
Nie płacz.
Nie płacz.
Nie umieraj...
Nawet nie wiem, kiedy wszystko cichnie. Słyszę tylko tykanie zegara. Artur nie rusza się. Dotykam go delikatnie, ale nie budzi się. Jego klatka piersiowa nie unosi się.
Co się dzieje?
Biorę go na ręce. Biegnę do najbliższej sąsiadki.
Otwiera po chwili. Jest zdziwiona.
- On nie oddycha - mówię, a po chwili jesteśmy już z Arturem w karetce.

Lekarz bada dziecko. Robi masaż jego serduszka. Coś do mnie krzyczy. Nie wiem ile trwa to wszystko.
Jeśli on umrze, to czy moje życie wróci do normy?

Stoję przy jego łóżeczku w szpitalu dziecięcym. Uratowali go. Boże...
Patrzy na mnie swoimi zielonymi oczami. Obok mnie stoi Adaś.
- Będzie lepiej gdy go oddamy - mówi to takim tonem, jakby chodziło o zwykłą rzecz. Chcę powiedzieć coś mądrego, ale słowa utykają mi w gardle. Adam ma rację będzie o wiele lepiej gdy dzieciaka z nami nie będzie. Powinien mieć rodzinę, która się nim dobrze zajmie.
- Umarłby przeze mnie - szepczę i czuję się głupio, że to powiedziałam.
Patrzę po raz ostatni na dziecko. Odchodzę od łóżeczka. Adam zostaję jeszcze chwilę. Kilka metrów dalej czuję się jak Orfeusz, który nie może się odwrócić, aby nie stracić Eurydyki. Pokusa jest jednak silniejsza, Patrzę na Adama, który pochyla się na dzieckiem. Coś do niego mówi. Chyba go kocha.

Idę pustą ulicą w stronę sklepu, w którym pracuję. Jest zima. Idę szybko, żeby jak najszybciej znaleźć się w ciepłym sklepie.
Rozbieram kurtkę i zaczynam obsługiwać klientów.
Staram się być miła do wszystkich. Ludzie są tacy różni. Czasami wśród tłumu szukam zielonookiego dzieciaka. Od dwunastu lat powtarzam ten sam schemat, jakby miało to złagodzić ból po tym co zrobiłam w młodości.
Kolejka jest długa, obsłużyłam już starszą panią i kilku nastolatków.
Do lady podchodzi chłopiec.
Prosi o paczkę gum do żucia i jakiś sok. Wyciąga w moją stronę dłoń a ja zamieram.
Poznaję go po znamieniu. Przypominam sobie chwilę, gdy obserwowałam to znamię.
-Ile płacę? - pyta niecierpliwie.
Jego zielone oczy są tak wyraziste. Staram się odpowiedzieć. Staram...
- Na koszt sklepu - mówię, jakbym chciała tymi słowami usprawiedliwić to co zrobiłam kiedyś.
Za szybą stoi ładna kobieta w długim płaszczu, kiedy chłopak wychodzi rozmawiają ze sobą. Kobieta kiwa głową w moją stronę, poznała mnie. Ja ją też.

Tyle lat minęło...
A ja wciąż mam wyrzuty sumienia.
Staram się zapomnieć...

niedziela, 23 listopada 2014

"Zły zakład" część 5 - kontynuacja

Podróż była długa i męcząca. Wysiadła na obskurnym lotnisku i od razu wsiadła razem ze swoim tłumaczem i kierowcą do samochodu, którym mieli dojechać do położonego kilkanaście kilometrów dalej Ajbaku.
Powietrze było suche, a słońce parzyło niemiłosiernie. Jechali przez pustynię, co rusz natykając się na czołgi i żołnierzy. Kierowca mówił jej, aby zachowywała spokój i nie patrzyła w ich stronę. Pierwszy raz była w Afganistanie na misji. Bała się tego, ale nie mogła inaczej postąpić. Potrzebowali ludzi, wolontariuszy, którzy gotowi są oddać swoje życie, aby pomóc innym. Miała opiekować się rannymi w szpitalu.
Dojechali w końcu do prowizorycznego szpitala. W środku roiło się jak w ulu. Sanitariusze biegali od jednego poszkodowanego do drugiego. Był to okropny widok. Starała się zachować zimną krew.
Abdus Salam podszedł do jednego z pielęgniarzy, przedstawił mu Kamilę i tłumaczył wskazówki dotyczące pracy w tym ośrodku.
- Oprowadzę cię - powiedział Abdus Salam.
- Od kiedy mam zaczynać? - zapytała.
Salam zastanowił się chwilę.
- Idris powiedział, że możesz nawet od dzisiaj. Ale chce, abyś jeszcze się wdrożyła w życie szpitala.

Wieczór był chłodny. Siedziała w namiocie i czytała książkę. Nie umiała się jednak na niej skupić. przed oczami ciągle miała widok tych poszkodowanych ludzi. Czemu oni byli winni? Dlaczego ta wojna musi być aż taka okrutna? Tyle osób już zginęło.
Miliony pytań przelatywały jej przez głowę. Była pacyfistką i brzydziła się wszelaką formą przemocy. W swoim życiu widziała jednak wiele. Zbyt wiele. Będąc w Kongo kilka lat temu zgarnęła z ulicy na wpół żywe dziecko. Było skrajnie odwodnione i niedożywione. Sęp czaił się już w pobliżu, czekają tylko na moment, aż dusza tej dziewczynki uleci do nieba, a on wtedy będzie mógł zacząć swoją ucztę, może jedyną tego dnia, Odgoniła od siebie to wspomnienie, Ten sęp prześladował ją w snach. Dziewczyna umarła zanim zdążyli dowieść ją do pierwszego lepszego szpitala.
To dziecko zmarło na jej rękach.
Kiedy przestało oddychać wpadła w histerię. Krzyczała na całe gardło. Zakopali ją gdzieś na poboczu. Długo nie mogła się pozbierać.
Przewróciła się na drugi bok. Tym razem przypomniała sobie Marka, którego zdjęcie miała w torbie. Tak bardzo kochała tego człowieka, że pozwoliła mu odejść. Nie prawdą było, że mogła nie wrócić z misji, ona nie mogła pogodzić się z myślą, że Marek kocha Ulę. Nie musiał kłamać. Ona widziała. Była dla niego ważna. Może nawet ważniejsza od Kamili. Tak bardzo chciało jej się płakać. Zwinęła się w kłębek i poczuła, jak słone krople spływają po jej policzkach. Tej nocy nie spała.

Do szpitala przywieziono właśnie chłopca, który wszedł na minę. Nie miała pojęcia jak udało mu się przeżyć, ale nie to teraz było najważniejsze. Musieli mu pomóc. Położyli go na stole, który miał się nijak do stołu w normalnym szpitalu.
- Zatamować krwawienie - usłyszała głos Fatimy, jednej z pielęgniarek.
Chłopiec nie miał nóg, Oderwało mu. Wokół było pełno krwi. Zaczęli go operować. Krzyczał z bólu.
- Dajcie mu znieczulenie! - krzyknęła Kamila.
Chłopiec złapał ją za rękę i głęboko spojrzał w oczy.
- Ból jest dobry - powiedział w swoim języku.
Fatima przetłumaczyła jej na angielski.
Gładziła go po głowie.
- Zaśpiewaj coś - rzekł niewyraźnie.
Przełknęła ślinę.
Pielęgniarki popatrzyły na nią.
W oddali łąki, wejdźże do łóżka
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmróż,
Rankiem cię zbudzi słońce, twój stróż.
Chłopiec oddychał nierównomiernie i płytko. Dalej mocno trzymał jej dłoń, jakby się bał, że ucieknie od niego.
- Śpiewaj dalej - rzekła Fatima
Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się,
Tutaj jest miejsce, gdzie kocham cię.
Popatrzył na nią i uśmiechając się lekko odpłynął. Jego ręka puściła dłoń Kamili. Opadła bezwiednie. - Nastąpiło zatrzymanie akcji serca - powiedziała pielęgniarka. Robiła mu masaż, ale nic to nie dawało.
- Wykrwawił się. Nie każdego można uratować.
Zawsze w takich momentach zastanawiała się dlaczego ofiarami wojny są tak młode osoby.
Wyszła stamtąd szybko. Musiała odetchnąć.

Marek Dobrzański siedział w bufecie i popijał kawę. Kamila kilka dni temu wyjechała na misję. Tyle jej zawdzięczał. Gdyby nie ona nigdy by nie spotkał się z Ulą. Nigdy by sobie nie wyjaśnili tylu spraw. W ręku trzymał list, który zostawiła przed wyjazdem. Jeszcze go nie czytał, bowiem miał to zrobić w momencie kiedy ułoży sobie życie już z kimś innym.
Do pomieszczenia wszedł Sebastian Olszański. Posłał uśmiech paniom stojącym przy bufetowej ladzie, a później dosiadł się do Marka.
- Co tam? - zapytał Dobrzańskiego.
Nie silił się na uśmiech. Brzydził się tym gnojem i jeszcze dzisiaj pokaże mu co to jest sprawiedliwość. Marek wstał od stolika, podszedł do Sebastiana i złapał go za poły marynarki. Olszański był skonfundowany. Chciał zapytać o co chodzi, ale nie zdążył. Prezes wymierzył mu prawego sierpowego, tak mocnego, że Olszański spadł z krzesła. Nie miał zamiaru jeszcze z nim kończyć. Kopnął leżącego mężczyznę w brzuch, a potem siadając na nim bił po twarzy.
- Panie prezesie! - krzyknęła Ela, próbując odsunąć Marka od Seby.
- Wiesz za co, to?! - krzyknął Dobrzański.
Sebastian skończył się cackać i zrzucił Marka z siebie. Ledwo stał na nogach. Z jego wargi i nosa ciekła krew, ale miał to gdzieś. Nie miał pojęcia o co chodzi jego kumplowi.  Rozumiał, że odeszła od niego narzeczona, ale nie miał prawa wyżywać się na nim.
Dobrzański znów podszedł do Olszańskiego. Celował w jego twarz i brzuch.
Nagle do bufetu wszedł Władek, ochroniarz. Odciągnął Marka od Sebastiana.
- Panowie! - krzyknął - co się dzieje? - zająknął się.
- Ten sukinsyn zgwałcił kobietę - powiedział Marek, mając gdzieś to, że słyszy go połowa firmy. Trzymający za ramiona Marka, ochroniarz, puścił go, jakby dając przyzwolenie na to, aby Dobrzański zatłukł dyrektora kadr.
Uderzył go jeszcze parę razy, a gdy poczuł zmęczenie wyszedł z bufetu, zostawiając nieprzytomnego Olszańskiego na ziemi.
Miał w dupie to czy Olszański zgłosi sprawę na policję, Tak w ogóle, to miał gdzieś to czy on żyje.
Umył zakrwawione ręce i nagle dziwnie się poczuł. Jakby nie mógł uwierzyć w to, że zrobił komuś krzywdę. Oddychał ciężko. Nie żałował jednak. Wymierzył sprawiedliwość. Po tylu latach.

Spotkał się z Ulą kilka dni po tym zdarzeniu. Opowiedział jej o wszystkim.
- Mogłeś go zabić - powiedziała cicho.
- To nie miało znaczenia.
Popłakała się. Tyle czasu myślała, że Marek też jest winny tego co się wydarzyło, a teraz on nie bacząc na konsekwencje prawie zatłukł swojego przyjaciela. Dla niej.
Przechadzali się po parku. Marek przyjechał do Siemianowic, tylko po to, aby powiedzieć jej co się stało. No może jeszcze po to, aby ją zobaczyć. Musiał nadrobić jakoś te siedem lat rozłąki.
- Dlaczego się tutaj przeprowadziłaś? - zapytał.
Zwlekła z odpowiedzią.
- Musiałam - odpowiedziała lakonicznie.
Nie była gotowa, aby powiedzieć mu o Olafie.
Stanął i łapiąc ją za ręce, powiedział:
- Możesz mi zaufać.
- Zaufania nie odzyskuje się ot tak.
- To co mam jeszcze zrobić?
Uśmiechnęła się. Nagle jednak jej telefon zaczął dzwonić.
Dzwoniła pielęgniarka, powiedziała, że Olaf własnie wybudził się ze śpiączki po przeszczepie i strasznie płacze mówiąc, że chce do mamy.
- Przepraszam, ale muszę wracać.
- Odprowadzę cię.
- Nie! - powiedziała trochę ostrzej niż zamierzała - Nie musisz- dodała spokojniej.
- Dlaczego taka jesteś?
- Marek, spotkamy się kiedy indziej. Do zobaczenia - powiedziała na odchodnym i pobiegła w stronę oparzeniówki.
Chciał za nią biec ale wiedział, że to nie ma sensu. Tylko ją spłoszy.

Wleciała do sali Olafa cała zdyszana.
- Oli, co się dzieje? - zapytała podchodząc do łóżka swojego synka.
- Myślałem, że mnie zostawiłaś - powiedział przez łzy.
Pogładziła go po buzi.
- Nigdy cię nie zostawię.

poniedziałek, 17 listopada 2014

"Zły zakład" część 4 - kontynuacja

Olaf miał właśnie robiony drugi przeszczep, gdy rozdzwonił się jej telefon. Niezbyt chętnie wyciągnęła go z kieszeni spodni, spojrzała na wyświetlacz. Numer, który na nim widniał nic jej nie mówił. Odrzuciła więc połączenie. Zajęła się czytaniem książki. Nie trwało to jednak długo bo telefon znów zaczął wibrować. Nieco zdenerwowana nacisnęła zieloną słuchawkę. Głos po drugiej stronie należał do kobiety. Był ciepły, ale nie pamiętała aby kiedykolwiek miała do czynienia z tą kobietą. 
- Muszę z panią pilnie porozmawiać - usłyszała Ula. 
- Proszę mówić - odrzekła znużona. 
- Nie przez telefon. Proszę się ze mną spotkać. To dosyć pilne.
Zastanowiła się chwilę nad tym, jak grzecznie spuścić tę kobietę na drzewo.
- Przykro mi, ale nie wiem kim pani jest i...
- Proszę, pani Urszulo. 
- Nie, to nie jest dobry pomysł. Do widzenia.
- Będę czekać na panią w kawiarni pod Febo&Dobrzański, jutro o piętnastej. Do widzenia. 
Ależ ta kobieta była nachalna. Zresztą, nawet gdyby chciała to nie mogła iść się z nią spotkać. Siemianowice Śląskie są kawał drogi od Warszawy, a ona nie miała ani głowy do spotkań z jakąś natrętną babą i ochoty. Miała ważniejsze sprawy. Stwierdziła, że zignoruje tą dziwaczkę i wróci do swoich zajęć. 
Przeszczep trwał już od ponad godziny. Zdążyła iść coś zjeść i wstąpić na chwilę do swojego pokoju w motelu. Wzięła szybki prysznic i przebrana pognała z powrotem na oparzeniówkę. 
Z sali wychodził właśnie lekarz. Skinął do niej głową, co oznaczało, że wszystko było okej. Olaf wrócić na salę i Ula od razu usiadła przy jego łóżku. Miał się wybudzić dopiero za jakiś czas. Jego obandażowane małe ciałko sprawiało Uli niemal fizyczny ból. Dlaczego to on, jej ukochany syn musi to znosić. Dlaczego nie ona? Czym to dziecko sobie zawiniło... 
Kiedy dowiedziała się, że jest w ciąży nie miała pojęcia co zrobić. Początkowo brzydziła się tego i nie chciała dziecka. Pamiętała dokładnie tamten dzień, gdy dowiedziała się, że zostanie matką...

Boże, dlaczego? - zadawała sobie pytanie Ula Cieplak siedząc w toalecie z testem ciążowym w dłoni. Wiedziała czyje to dziecko...  Nie dość, że ją zbrukał to w dodatku był nieodpowiedzialnym głąbem. Popłakała się. Co miała zrobić? Przecież usuwanie ciąży jest grzechem, ale nie może też pozwolić aby owoc gwałtu przyszedł na świat, nie miał prawa na nim być! 
- Ula - usłyszała głos zza drzwi. Wiedziała do kogo należał. Aurelia była w zakonie już kilka lat. Nie zaliczała się do osób, które Ula lubiła. Nim zdążyła coś odpowiedzieć przyszła zakonnica weszła do łazienki. Spojrzała na młodą dziewczynę, a później na przedmiot w jej dłoni. Stanęła obok niej i uśmiechnęła się lekko. 
- Wiesz co należy z tym zrobić - powiedziała.  Aurelia znała historię Uli. Może w tamtym momencie rozumiała co czuje? 
Cieplak popatrzyła na nią ze strachem. 
- Boję się - powiedziała cicho. 
Niemal godzinę później Ula ubrana w cywilny strój wyszła z klasztoru. Zmierzała w stronę kliniki...

Z zamyślenia wyrwał ją odgłos przychodzącej wiadomości. 
Mam informacje o pani rodzinie. 
K. - brzmiała treść wiadomości. 
Przeraziła się. Czy jej rodzinie coś się stało? Była rozdarta. Nie ufała tej kobiecie, nie znała jej, ale co jeśli ona faktycznie ma jakieś informacje o Józefie, Beatce i Jaśku? Może warto tam jechać? 
Dopiero wieczorem podjęła decyzję. 
Następnego dnia zabrała pieniądze na pociąg i na coś do picia i jedzenia i pojechała do Warszawy. Powiedziała Olafowi, że przyjdzie do niego wczesnym wieczorem. Jej syn mimo tego, że był zamroczony środkami przeciwbólowymi to zadawał mnóstwo pytań. Na koniec powiedział: 
- Tylko mnie nie zostawiaj.
- Nie zostawię cię, Oli. Nigdy.  
Ucałowała go w czoło i wyszła. 
Była okropnie zestresowana. Febo&Dobrzański nie kojarzył jej się dobrze, więc to był kolejny minus tego spotkania. Wchodząc po stromych schodach serce waliło jej jak młotkiem.  
Stanęła na środku kawiarni i wspomnienia znów w nią uderzyły.

Marek był taki czuły. Od tygodnia skakał wokół niej i spełniał jej zachcianki. Było to dosyć zabawne, ale w ogóle jej nie przeszkadzało. Pierwszy raz była adorowana przez mężczyznę. Takiego mężczyznę. Dzisiaj zaprosił ją do kawiarni w czasie lunchu. 
- Może się kiedyś spotkamy... wiesz wieczorem.
Uśmiechnęła się do niego. 
- Może - odpowiedziała, a on spojrzał jej głęboko w oczy. 
Nie chciała się w nim zakochiwać. Miłość nie była dla niej, ale może kiedyś trzeba, a Marek był tym właściwym? 

Teraz już wiedziała, że Marek nigdy nie był dla niej. W jego rękach była tylko zabawką. Ale teraz to już nie ważne. Wyjechała z Warszawy prawie dwa tygodnie temu. Marek pewnie już zapomniał. I dobrze. Nie chciała mieć z tym człowiekiem nic wspólnego. 
- Pani Ula? - zapytała kobieta. 
- Tak - odpowiedziała.
- Dzwoniłam do pani wczoraj.  
Ula niemrawo uśmiechnęła się do kobiety.
- Proszę siadać. 
Usiadła. 
- Bardzo przepraszam, ale nie przedstawiłam się. Kamila Potocka.  
- Możemy przejść do sedna. Nie mam zbyt dużo czasu. 
- Prawda jest taka, że to nie o pani rodzinę chodzi - zaczęła Kamila. 
- Słucham? - podniosła głos - Myśli pani, że mam czas i ochotę, żeby jechać pociągiem z Katowic do Warszawy i.... 
- Chodzi o Marka - przerwała jej. Była okropnie zdenerwowana tym spotkaniem. 
Ula chciała już wstać i wyjść. Nie miała ochoty słuchać o tym człowieku, o jego problemach i innych rzeczach związanych z nim. Dla niej przestał istnieć. 
- Błagam.To zajmie sekundkę. 
Biła się przez chwilę ze swoimi myślami. Usiadła w końcu.
- Niech się pani streszcza - rzekła Ula. 
- Jestem jego narzeczoną - zaczęła - Jesteśmy razem już jakiś czas. Bardzo go kocham, ale nie lubię ograniczać. Ja wiem, że jemu na pani zależy.
- Spotkałyśmy się, żeby rozmawiać o tym jaki Marek jest cudowny? - zaśmiała się szyderczo.
- Nie. Wiem, że panią skrzywdził, ten zakład... 
- Co pani może wiedzieć? 
- Opowiadał mi o tym, jak mu na pani zależało. 
- Tak mu zależało, dlatego chciał mnie wykorzystać? Błagam panią. 
- Nie... znaczy. Nie popieram jego zachowania, ale on naprawdę się zmienił. 
- Dobrze, ale nie rozumiem co to ma wspólnego ze mną.
- Proszę go nie skreślać i spróbować wybaczyć. Przecież pani go kochała, prawda? 
Jej oczy zaszły łzami. 
- A czy on kochał mnie? Kochał mnie wtedy, gdy zakładał się z...  - brzydziła się wymówić jego imię - ze swoim przyjacielem o to, który pierwszy mnie przeleci, kochał mnie wtedy gdy oglądał zdjęcia, jak leżę w łóżku Olszańskiego. I proszę mi jeszcze odpowiedzieć na pytanie, czy kochał mnie wtedy, gdy Olszański zaciągnął mnie siłą do łóżka? Przecież Marek o tym wiedzieć, prawda? Zrobił by pewnie to samo - nie wytrzymała. Powiedziała to wszystko co leżało jej na sercu od tylu lat. 
Kamila słuchała uważnie. Jej oczy też zaszkliły się. 
- Jeżeli to wszystko to pójdę już. Do widzenia - odeszła od stolika, ale głos Kamili dotarł do niej bardzo wyraźnie. 
- Nie miałam pojęcia o tym. Przykro mi. 
- To teraz już pani ma. 
Kamila nie mogła wyjść z szoku. Nie wierzyła, że Marek wiedział o tym, że Ula... Musiała z nim szybko porozmawiać. 
Pognała do F&D, wjechała na piąte piętro i nie pukając weszła do gabinetu narzeczonego.  Siedział na kanapie i rozmawiał z jakimś eleganckim mężczyzną. Oboje obrzucili ją spojrzeniem. 
- Kamila, co ty... - odezwał się Marek. 
- Jak mogłeś jej to zrobić? 
Dobrzański popatrzył na swojego towarzysza, później na Kamilę. Nie rozumiał o co jej chodzi.  
- Możemy porozmawiać na zewnątrz? - zapytał i przepraszając mężczyznę wyszedł ze swoją kobietą na korytarz, 
- Powiesz mi o co ci chodzi? - zapytał. 
- Ta cała Ula powiedziała mi wszystko, rozumiesz? Brzydzę się tobą!
- Ula... Spotkałaś się z Ulą, Ulą Cieplak? 
- Tak! Jesteś najgorszą świnią jaka chodzi po tej ziemi. 
- Co? 
- Nie chcę cię znać. 
Obróciła się na pięcie i poszła w stronę wind. 
Jeszcze nigdy, w całym ich związku Kamila nie była aż tak zła. Mimo, że zerwała z nim zaręczyny kilka dni temu i odkąd Ula pojawiła się ponownie w życiu Marka to nie zdarzyło jej się nigdy mówić takich rzeczy pod adresem swojego faceta. 
Wsiadł z nią do windy. Musiał to wyjaśnić i odszukać Uli. Skoro rozmawiały kilka chwil temu to nie mogła daleko odejść.  
- Odejdź - usłyszał. 
- Nie wiem o co ci chodzi. Przecież mówiłem ci, że założyłem się z Sebastianem o to, że... 
- Nie chodzi mi o to. 
- To powiedz mi do cholery o co!
- Wiedziałeś o tym, że Sebastian ją... - wzięła głęboki oddech - zgwałcił - to nie było pytanie. 
Dobrzański spojrzał na nią. 
- Nie wiedziałem! Ale... ona tak ci powiedziała? 
- Nie wprost.  Powiedziała, że silą zaciągnął ją do łóżka. Ale to chyba na jedno wychodzi, prawda?
- Nie miałem o tym pojęcia - powiedział cicho i oparł się o ścianę. Zakrył twarz dłońmi. Nagle zaczęło mu się wszystko układać, to jej nagłe zniknięcie, dziwne zachowanie. Ula myślała, że wiedział o tym co zrobił jej Seba. Ale to była nieprawda! Myślał, że poszli do łóżka, a nie że on ją...Co za cholerna świnia! 
- Gdzie ona teraz jest? - zapytał. 
- Nie wiem. Marek, ona nie ma pojęcia, że ty nie miałeś z tym z nic wspólnego. 
- Wiem. Kamila. ja muszę ją znaleźć i to wyjaśnić, a z Sebastianem pogadam później. 
Długo jej szukali. Najpierw idąc tropem słów Uli, która powiedziała, że przyjechała z Katowic, sprawdzili dworce autobusowe i kolejowe. Nie znaleźli jej tam. Kamila próbowała się do niej dodzwonić, ale nie odbierała. Swoją drogą odszukanie numeru Cieplak było trudniejsze nawet od misji, na które Kamila wyjeżdżała, ale warto było się namęczyć i trochę pogłówkować. Dobrze, że miała dużo znajomych... 
W końcu ją znaleźli siedziała w parku. Głowę miała spuszczoną. Płakała. 
Zatrzymali się. 
- Idź do niej - powiedziała Kamila, uśmiechając się. Złość już jej przeszła. Jak mogła zwątpić w Marka? Czuła się teraz strasznie głupio, ale nie chciała teraz z nim o tym rozmawiać i przepraszać go. On miał teraz inne sprawy na głowie. Zachciało jej się płakać. Pchała swojego ukochanego w ramiona innej kobiety. O ironio! 

Podszedł do niej cicho. Usiadł obok i nie za bardzo wiedział od czego zacząć. Popatrzyła na niego zdziwiona, ale nie uciekła. Spojrzeli na siebie. 
- Ja nie miałem pojęcia o tym Ula... Ja bym nigdy - wziął głęboki oddech - Zależało mi na tobie - Parsknęła - Mówię prawdę. Wiem, że założyłem się z Sebastianem i to był mój błąd. Nie wiem co mi wtedy się wydawało. 
- Byłem wtedy młody i głupi, ale miałem na tyle godności, żeby wiedzieć, że jeśli powiesz mi, że nie chcesz ze mną iść do łóżka to nie mogę cię do tego zmusić. 
- Wiedziałeś, że Sebastian... 
- Nie. Dał mi te zdjęcia. Byłem pewien, że zgodziłaś się na to. Byłem idiotą, ale jeżeli mi nie uwierzysz, to mogę iść do Seby i własnoręcznie obić mu ryj, a potem zgłosić się na policję.
Nie odzywała się przez dłuższą chwilę. Co miała powiedzieć? Trudno było jej uwierzyć w to co on mówił. Ale w sumie... przecież Olszański na pewno by nie był taki głupi, żeby powiedzieć Markowi, że... zgwałcił dziewczynę.
- Mówisz prawdę? - zapytała. Zabrzmiało to jak pytanie dziecka. 
- Najświętszą. Ula - złapał ją za dłonie. O dziwo nie wyrwała się - Nie wiem czy to co czuję w tym momencie to miłość, ale wiem na sto procent, że zależy mi na tym, aby nasze stosunki się polepszyły. Los chciał, żebyśmy się spotkali po tych siedmiu latach. I ja nie chcę znowu cię stracić. 
- Ale twoja narzeczona...  
- Kamila to rozumie. Gdyby nie ona... 
Znów się popłakała. Tyle emocji w niej siedziało. 
- To moja wina - rzekła cicho - Gdybym się z nim nie spotkała...  
- Ula! Pamiętaj, że nie prowokowałaś go. Nie chciałaś tego i nie pozwól sobie wmówić, że jesteś czemuś winna. 
Spojrzała na niego. Tego wszystkiego było za dużo. 
- Muszę wracać. Do zobaczenia - powiedziała. 
Zaproponował podwózkę, ale stwierdziła, że to nie ma sensu. Siemianowice są dosyć daleko. Nie opowiedziała mu o swoim synku,  o tym co go spotkało, ani o tych wszystkich rzeczach, które wydarzyły się przez ostatnie siedem lat. Jeszcze nie mogła mu tego powiedzieć... 
Jeszcze nie...

niedziela, 16 listopada 2014

"Zły zakład" część 3 - kontynuacja

Jego przenikliwy wzrok niemal parzył jej skórę. Chciała go jakoś spławić. Znów powiedzieć, że go nie zna, ale wiedziała, że to nie ma sensu. Może faktycznie powinna z nim porozmawiać. Wymyślić jakąś nędzną historyjkę o tym dlaczego odeszła wtedy z F&D. Podniosła na niego wzrok. Stał tak blisko, że czuła jego odurzający zapach. Kiedyś wiele by dała, aby aż tak bardzo zabiegał o jej uwagę, o jedną rozmowę. Teraz było jej już wszystko jedno. Dawno przestała być naiwną Ulą Cieplak. Teraz miała syna, była o wiele dojrzalsza emocjonalnie. Silniejsza psychicznie. Właśnie Olaf… nagle przed oczami stanął jej obraz oparzonego syna. Poczuła dziwne ukłucie wstydu, że tak uciekła. Musiała jakoś to przetrwać.
- Możemy pogadać? – jego pytanie wyrwało ją z zamyślenie.
Nie wiedziała co ma mu odpowiedzieć. Rozum kazał jej uciekać, serce podpowiadało zaś, żeby została. Była rozdarta.
- Proszę – jego głos wdarł się do jej podświadomości.
- Przepraszam, ale nie mogę – wyszeptała i odwróciła się na pięcie, idąc w stronę łazienki.
Tyle lat minęło odkąd widzieli się po raz ostatni. Może los chce aby znów się spotkali. Może tak właśnie musi być, jeżeli on zjawia się w tym samym miejscu co ona, nagle po siedmiu latach to coś musi być na rzeczy. Zbieżność losu postawiła ich sobie na drodze po raz kolejny. Być może tkwi w tym jakiś głębszy sens. Ludzie nie spotykają się ot tak. Nagle. Rozmowa byłaby dobrym wyjściem. Oczyściła by ją. Ale jak można rozmawiać z kimś kto kiedyś chciał cię wykorzystać?
Stanęła nad umywalką i przemyła twarz zimną wodą. W lustrze nie zobaczyła siebie, tylko jakąś obcą kobietę z podkrążonymi oczami, zupełnie zaniedbaną i bez choćby grama makijażu. Wydarzenia ostatnich dni mocno ją „zdewastowały” . Nie mogła jednak myśleć o sobie. Jej syn był w ciężkim stanie i to na nim powinna się skupić.
Marek wrócił do domu trochę podłamany. Miał nadzieję, że z nią porozmawia. Ula jednak wolała wciąż uciekać. Nie chciał jej skrzywdzić. Nigdy by tego nie zrobił. Kiedyś mu na niej na prawdę zależało.  Aż nagle odeszła, pozostawiając w jego sercu pustkę. Potem pojawiła się Kamila i jego marne życie znów zaczęło nabierać kolorów.
Krzątała się właśnie po kuchni przygotowując kolację. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi i od razu poszła do przedpokoju przywitać się z Markiem. Nie uszło jej uwadze, że Dobrzański jest nieszczęśliwy.
- Nie rozmawiałeś z nią? – zapytała.
Popatrzył na nią i pokręcił przecząco głową. Oboje usiedli w kuchni przy stole. Kamila nie chciała się odezwać dopóki jej narzeczony pierwszy tego nie zrobi. Bała się, że może myśli o czymś ważnym, a jej nic nieznaczące słowa, mogą sprawić, że zapomni o czym myślał.
- Nie wiem co zrobiłem. Nie wiem co się wtedy stało. Nic nie wiem. I ta niewiedza doprowadza mnie do obłędu – powiedział.
- Może to co się wtedy stało nie było twoją winą, ale ona o tym nie wie.
- To jak mam jej to wytłumaczyć?! – uniósł się lekko.
- Daj jej może trochę czasu.
- Miała siedem lat na to, aby mieć „trochę czasu”.
Pogłaskała go lekko po dłoni. Uśmiechnęła się i wróciła do gotowania.
Tego samego dnia, w którym spotkała drugi raz Marka w szpitalu, postanowili wybudzić Olafa. Lekarze zgodnie stwierdzili, że nie ma sensu dalej utrzymywać go w śpiączce. Stan jej syna dalej był krytyczny, a na przeczep musieli czekać jeszcze tydzień. Do tego czasu mieli przenieść go do innego szpitala, gdzie lepiej poradzą sobie z tak rozległymi oparzeniami. Zawieźli go więc do szpitala w Siemianowicach Śląskich, gdzie była najlepsza klinika oparzeń w Polsce. Ula spakowała kilka swoich rzeczy i ulubionego misia jej synka i pojechali. A raczej polecieli. Helikopterem. Tam w szpitalu doktorzy od razu powiedzieli, że Olaf ma oparzenia czwartego stopnia i 60% jego ciała jest spalone. Mimo, że nie był już w śpiączce, to leki przeciwbólowe które mu podawali sprawiały, że Oli był dziwnie zamroczony i często paplał bez sensu. Często w nocy słyszała jak krzyczał z bólu. Nie wracała do domu, bowiem jej życie sprowadzało się do szpitala i sali, w której leżał Olaf. Musiała wziąć z pracy L4. Nie miała ochoty nikomu się zwierzać z tego co się wydarzyło. Sporadycznie sypiała w motelu.
Dzień przed przeszczepem skóry Olafa siedziała jak na szpilkach. Robili mu ciągle jakieś badania. przenosili z sali do sali. Zupełnie nie wiedziała co ma ze sobą zrobić. Przeczytała już chyba wszystkie możliwe czasopisma, znajdujące się w szpitalu, zwiedziła go cały i dopiero wieczorem usiadła znów przy łóżku syna. Jego wzrok był nieobecny. Tyle środków przeciwbólowych ładowali w niego, że wyglądał trochę jak warzywo. Był zupełnie zamroczony. Miała nadzieję, że nie czuje bólu.
- Mamo – odezwał się cicho. Zdziwiła się, że jest na tyle przytomny, aby się odezwać – Boję się.
- Oli… Nie ma czego się bać.
- Karuzela kręci się coraz szybciej.
- Jaka karuzela?
- Boję się. Karuzela kręci się coraz szybciej – powtórzył.
Zaniepokoiła się i od razu pobiegła po pielęgniarkę. Kobieta zbadała Olafa i stwierdziła, że nie ma w tym nic złego. Majaczy, ponieważ jest na środkach, dzięki którym nie czuje bólu. Pielęgniarka odeszła i Ula znów się nieco uspokoiła.
- Tramwaje i rakiety – powiedział – latają.
Pogładziła go lekko po czole.
- Będzie dobrze. Nie masz się czego bać – wyszeptała zanim sen całkowicie ją zamroczył.
Marek wszedł do Febo&Dobrzański raźnym krokiem. Przy recepcji spostrzegł Sebastiana, który żarliwie rozmawiał z jakąś modelką. Uśmiechała się do niego głupkowato. Marek przewrócił oczami i lekkim skinieniem głowy przywitał się z Anią – recepcjonistką.
Wszedł do gabinetu i nie zdążył się nawet rozebrać, gdy do pomieszczenia wpadł Seba.
- To co jakiś wypad dzisiaj? – zapytał Marka.
- Dzisiaj nie mogę – odpowiedział zgodnie z prawdą, a po chwili dodał – Jedziemy z Kamilą do jej rodziców.
- Od kiedy jesteś takim pantoflarzem?
- Daj spokój.
Usiadł za biurkiem i odpalił laptopa.
- Ostatnio jesteś jakiś sztywny – zauważył Olszański.
Marek zmierzył przyjaciela wzrokiem, a ten od razu uciekł do swojego gabinetu.
Wieczorem zjawili się punktualnie w małym domku rodzinnym Kamili. Zostali ciepło przywitani i po krótkiej rozmowie zasiedli do kolacji. Rodzicie jego narzeczonej zauważyli, że coś jest nie tak z Markiem. Zwykle był bardziej rozmowny.
- Marku, czy wszystko dobrze? – zapytała pani Olga, mama Kamili.
Podniósł wzrok znad talerza.
- Tak mamo – uśmiechnął się.
Kiedy zjedli posiłek usiedli w salonie i popijali kawę. Olga wypytywała o datę ślubu i razem z córką snuła plany na wesele – wystrój sali i inne pierdoły, o których Marek nie chciał dzisiaj słuchać. Miał inne zmartwienia na głowie. Na przykład Ulę. Miał jakąś obsesję. Tak długo jej nie widział. Od ich ostatniego spotkania w szpitalu minął prawie tydzień. Właściwie to czym jest tydzień w porównaniu z siedmioma latami?
Wróciwszy do domu od razu skierował swoje kroki do łazienki. Poważny głos Kamili zatrzymał go jednak.
- Marek, czy ty ją kochasz? – zapytała bez ogródek.
Spojrzał na nią zaskoczony. Oczywiście, że nie kochał Uli.
- Skąd ci to przyszło do głowy? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Wiem, że ciągle o niej myślisz. Tęsknisz za nią.
Chciał zaprzeczyć, ale miał świadomość tego, że byłoby to kłamstwo. Tęsknił za nią, a oprócz tego zżerały go wyrzuty sumienia. Wciąż obwiniał siebie o to, że ona zniknęła te siedem lat temu.
- Kamila… – podszedł do niej.
- Może powinieneś walczyć o nią dalej – wyszeptała.
- Ja jej nie kocham… chcę tylko, żeby to się wyjaśniło. Jest mi ciężko z tym, że ona ciągle ucieka i nie wiem dlaczego.
- Jeżeli ty… – zatrzymała się, szukając właściwych słów – Nie będę cię zatrzymywała, jeżeli chciałbyś się z nią związać.
- Kamila, do cholery! Co ty gadasz?
I nagle z jej oczu popłynęły łzy. Rozpłakała się jak małe dziecko.
- Marek, ja wyjeżdżam do Afganistanu na misję humanitarną. Nie wiem czy wrócę.  Dlatego nie chcę cię ograniczać.

"Zły zakład" część 2 - kontynuacja

Marek Dobrzański był człowiekiem pamiętliwym. Posiadał nieprawdopodobną wręcz pamięć do ludzkich twarzy. Wiedział, że kobieta, którą spotkał na korytarzu w szpitalu była Ulą Cieplak. Tą Ulą, z którą wiele lat temu próbował się umówić. Tą Ulą, która z dnia na dzień odeszła z F&D nie podając konkretnego powodu. Tą Ulą, z którą jego najlepszy przyjaciel Sebastian Olszański się przespał. Dobrze zapamiętał jej twarz, a w szczególności oczy. Tych oczu nie dało się zapomnieć. Miały w sobie jakąś dziwną głębię, która Marka zawsze przyciągała. To było coś niesamowitego. Spotkał ją po latach, nagle. Jakby los chciał żeby się spotkali. To nie był tylko zbieg okoliczności. Czuł, że musi się z nią znowu zobaczyć. Zapytać dlaczego wtedy tak zniknęła. Dlaczego w szpitalu powiedziała, że go nie zna…
Mężczyzna siedział w swoim mieszkaniu, obok niego Sebastian. popijali piwo i oglądali mecz. Narzeczona Marka wyszła do koleżanki, więc mieli wieczór dla siebie. Olszańskiemu nie umknęło jednak dziwne zamyślenie przyjaciela. Odstawił butelkę na stolik i spojrzał na kumpla, który wpatrywał się w jakiś punkt gdzieś ponad telewizorem.
- Marek, co jest? – zapytał.
Dobrzański popatrzył na Sebastiana, wzrok jeszcze przez sekundę miał nieobecny. Zamrugał kilka razy i uśmiechnął się do przyjaciela.
- Spotkałem dzisiaj kogoś, jak byłem w szpitalu z ręką – przeniósł wzrok na gips, który oplatał jego rękę.
- Kogo?
- Ulę. Ulę Cieplak.
Olszański wciągnął gwałtownie powietrze. Przełknął ślinę i odchrząknął.
- No i co z tego? – Olszański udawał nonszalancję.
- Jak to co? Przecież…  Ty i ona.
- Stary! To było tak dawno, że ja nawet nie pamiętam jak ona wygląda. No daj spokój. Zresztą, z tą laską było coś nie tak.
Marek popatrzył znacząco na kumpla.
- No – zaczął Sebastian – chciała iść ze mną do łóżka, a potem nagle się zwolniła i słuch po niej zaginął.
- Może jej nie zadowoliłeś i pomyślała sobie, że woli być sama niż z takim frajerem – uśmiechnął się znacząco do przyjaciela.
- Byś się zdziwił – powiedział cicho, a po chwili dodał – Ale chyba nie to cię gryzie, co?
- Nie. Udała, że mnie nie poznała. Dziwnie się zachowywała.
- Może faktycznie cię nie poznała,
Pokręcił przecząco głową. Wiedział, że go rozpoznała. To spotkanie było dosyć dziwne. Nie chciał tej sprawy tak zostawiać.
- Będę się z nią musiał znowu spotkać.
W oczach Sebastiana pojawiło się coś na kształt przerażenia. O nie… jeśli oni się znów spotkają to ta suka może powiedzieć Markowi co się wydarzyło te siedem lat temu.
- Marek, daj jej spokój. Ona ma swoje życie. Skoro udała, że cię nie poznała to musiała mieć jakiś powód.
- Właśnie, chcę się dowiedzieć jaki.
W głowie Olszańskiego zaczęły pojawiać się niepokojące myśli. Musiał coś z tym zrobić…
Ula piła zimną herbatę. Od wczoraj nie miała niczego w ustach. Poczuła głód dopiero gdy uspokoiła się i zrozumiała, że Olaf ma dobrą opiekę i że nie czuje żadnego bólu. Ta sytuacja wykończyła ją psychicznie i fizycznie. Mimo tego, że nadal czuje ogromny strach o życie swojego syna to gdzieś w głębi duszy wiedziała, że będzie wszystko dobrze. Przecież zawsze wiedziała, że jej syn jest stworzony do wyższych celów. Nie mógł teraz umrzeć. Całe życie miał przed sobą. Nie była osobą wierzącą, ale modliła się w myślach do jakiegoś Niewidzialnego o zdrowie dla swojego dziecka i o siłę dla niej. Musiała jakoś to przetrwać.
- Pani Urszulo – usłyszała męski głos – Powinna pani się przespać.
Jeden z lekarzy stał właśnie nad nią i z uśmiechem przyglądał się jej.
- Nie mogę. Olaf mnie potrzebuje – odpowiedziała.
- Myślę, że pani syn będzie miał lepsze i spokojniejsze sny, gdy będzie czuł, że nie jest pani zmęczona.
Była bardzo zmęczona i przez te wszystkie środki uspokajające, natłok myśli i strach o Olafa nawet nie pomyślała o tym, że potrzebuje snu i prysznica.
- Ma pan racje. Prześpię się godzinę i wrócę.
Pożegnała się z doktorem i poszła do domu, wcześniej wstępując na chwilę na OIOM, gdzie leżał jej syn. Powiedziała mu, że za chwilę wróci. Pocałowała w czoło i wyszła ze szpitala. Kiedy tylko przekroczyła próg mieszkania poszła do łazienki, wziąć szybki prysznic. Nie zauważyła nawet, że ktoś ogląda telewizor. Kierując się po kąpieli do sypialni zobaczyła, jak w fotelu siedzi Jerzy.
- Co ty tutaj robisz? – zapytała.
- Mieszkam?
- Wydaje mi się, że wczoraj wyraziłam się jasno. Nie chcę cię widzieć.
- Oj, daj spokój.
- Twój syn…
- To nie jest mój syn – przerwał jej.
- Jak możesz tak mówić?
W jej oczach zalśniły łzy.
- Puściłaś się z jakimś frajerem to masz teraz bachora.
Przygryzła wargę. Nigdy nie powiedziała Jurkowi, jak było naprawdę. On by przecież tego nie zrozumiał. Zamieszkała z nim tylko dlatego, że dawał jej jakieś oparcie. Nalegał oczywiście na seks. Chciała jakoś ograniczyć ich kontakty seksualne. Brzydziła się męskim dotykiem. Brzydziła się, ponieważ za każdym razem wyobrażała sobie jak on ją dotyka, jaki jest brutalny, odpychający. Jurek jednak zawsze wygrywał. Mawiał, że skoro Ula jest jego to i jej ciało należy do niego. Mógł robić z nim co tylko chciał. I tak było. Nie sprawiał jej bólu, ale czuła się zawsze niekomfortowo i trochę jak zabawka, którą łatwo jest wykorzystać. Nie zaspokajał jej.
- Wynoś się!
- Jestem tutaj zameldowany.
Odpuściła w końcu. Machnęła ręką i poszła do sypialni, gdzie natychmiast zasnęła. Śniły jej się płomienie, słyszała krzyk dzieci. Chciała się wybudzić, ale nie potrafiła. Coś zatrzymywało ją w śnie, nie pozwalało uciec. Męczyła się.
Marek przez niemal cały dzień zastanawiał się czy spotkać się z Ulą. Właściwie to nawet nie wiedział gdzie ona mieszka. To, że spotkał ją w tym szpitalu, nie oznaczało, że przebywa tam dwadzieścia cztery godziny na dobę. Pamiętał, że mieszkała  pod Warszawą z rodziną. Może dalej tak jest? A jeśli nie to pewnie ktoś z jej członków rodziny będzie znał jej adres. Nie zastanawiając się długo odszukał papiery sprzed siedmiu lat, gdzie Ula podawała swój adres. O dziwo, nie było to takie trudne.
- Rysiów osiem – powiedział do siebie. Uśmiechnął się i wyszedł z firmy. Zamówił taksówkę i podał mężczyźnie za kierownicą adres. Na miejscu byli po pół godzinie.
Podszedł do furtki. Miał szczęście bo była otwarta. Serce mu waliło, ale starał się to zignorować. Zapukał do drzwi i chwilę potem zobaczył starszego pana.
- W czym mogę pomóc? – zapytał Józef.
- Jest Ula?
Mężczyzna popatrzył na młodzieńca nie bardzo rozumiejąc o co mu chodzi.
- Ula?
Marek pokiwał głową.
- Ona już tutaj nie mieszka, proszę pana.
- W takim razie, gdzie?
- Kim pan jest?
- Jestem jej przyjacielem z dawnych lat. Muszę się z nią zobaczyć.
Józef odetchnął i wpuścił Dobrzańskiego do domu. Usiedli przy stole. Ojciec Uli był smutny.
- Wie pan – zaczął Cieplak – Ula to dobre dziecko. Ale nagle…  Nagle stało się z nią coś dziwnego. Przestała jeść, a nawet i spać. Któregoś dnia powiedziała, że wyprowadza się. Nie powiedziała gdzie ani po co. Dzwoniłem do niej, ale jej telefon ciągle był wyłączony. Tak się bałem o nią. To dzisiaj się boję – powiedział płaczliwym głosem.
- Ja ją ostatnio widziałem.
Józef podniósł oczy na swojego rozmówcę.
- Jak ona się ma?
- Tego niestety nie wiem. Nie rozmawialiśmy. Ona nie chciała. Ale mnie też dziwi to, że tak nagle odeszła z pracy.
- Ale mieszka w Warszawie, tak?
- Na to wygląda – Marek odetchnął – Pójdę już. Dziękuję panu – podali sobie ręce.
Gdy Dobrzański wychodził z domu, zatrzymał go jeszcze głos Józefa.
- Gdyby pan ją odnalazł, proszę jej powiedzieć, że tęsknimy.
Marek pokiwał głową. Wsiadł do czekającej na niego taryfy i odjechał. Co się wtedy stało? Dlaczego ona zniknęła, odeszła z rodzinnego domu? Przecież ludzie ot tak nie znikają na siedem lat! To wszystko nie dawało mu spokoju. Ta sprawa była ogromnie zagmatwana, ale postanowił, że znajdzie Ulę i wyjaśni wszystko…
Kiedy wszedł do domu, w salonie paliło się światło. Był już wieczór. Nie miał pojęcia, że tak długo mu zajęła ta wyprawa do Rysiowa. W fotelu siedziała jego narzeczona.
- Gdzie byłeś? – Kamila podniosła wzrok znad książki.
- Musiałem coś załatwić. Przepraszam, że nie zadzwoniłem – pocałował ją w czoło.
Kamila była fantastycznym człowiekiem. Zawsze gotowa wysłuchać i pomoc jakieś zbłąkanej duszy, sama często narażała swoje zdrowie psychicznie na szwank. Była niebywale empatyczna i często zbyt bardzo wczuwała się w sytuację innych osób. Często powtarzała, że gdyby nie to, że odczuwa wiele spraw tak samo, jak ludzie z którymi dane jej było porozmawiać, to nigdy nie umiałaby im pomóc. Kilka razy w roku jeździła na misję humanitarne do Afryki. Była cudowna i Marek wiedział, że może jej wszystko powiedzieć. Usiadł na drugim fotelu i popatrzył na nią,
- Co jest? – zapytała.
- Kami, powiedz mi jakie są powody zniknięcia na siedem lat kobiety?
Spojrzała na niego zaskoczona pytaniem, ale odłożyła książkę i oparła się łokciami o kolana.
- Nie wiem. Może problemy rodzinne?
- Nie…
- Marek, co się stało?
- Spotkałem starą znajomą – zaczął i opowiedział jej o tym dziwnym spotkaniu, o tym co powiedział mu Cieplak i historii sprzed siedmiu lat. Słuchała go uważnie, robiąc tylko czasami zaskoczoną minę.
- Jak mogłeś się założyć o dziewczynę z tym idiotą, Sebastianem? – zapytała z pretensją.
- To było siedem lat temu! Miałem w głowie jedno wielkie gówno.
- Z tego co powiedziałeś wynika, że na tej randce z Sebom, coś musiało się stać.
- Znaczy co?
Wzruszyła ramionami. Tego jej narzeczony powinien się sam dowiedzieć.
- Myślisz, że powinienem się z nią spotkać i wszystko wyjaśnić? – zapytał.
- Wydaje mi się, że inaczej twoje sumienie nie da ci spokoju – uśmiechnęła się.
Marek pocałował ją w usta, dziękując jej za to, że jest taka dobra i mądra.
Dobrzański nie miał pojęcia, gdzie ona może się znajdować. Niby spotkał ją w tym szpitalu, ale wątpił, że dalej tam będzie. Chociaż w sumie… Może warto tam jechać. Skoro jej nie będzie to znaczy, że to była jednorazowa wizyta w tym ośrodku zdrowia.
Ula siedziała przy łóżku swojego syna i czytała mu jakąś książkę. Miała nadzieję, że ją słyszy. Było to dla niej bardzo ciężkie. Nie mogła znieść tego, że Olaf jest podpięty do tej setki kabelków, że jest owinięty w te bandaże. Przeszczep mogą zrobić dopiero wtedy, gdy rany po oparzeniu się trochę wygoją. Dalej leżał w śpiączce.
- Będziemy teraz zmieniać opatrunek – powiedziała pielęgniarka – Chce pani przy tym być?
Przygryzła wargę i pokiwała twierdząco głową. Kobieta powoli odwijała Olafa z zakrwawionego bandaża. Kiedy w końcu skończyła, oczom Uli ukazało się oparzone do granic możliwości ciało. Zobaczyła jego wnętrzności i poczuła, jak grunt pod stopami się jej osuwa. Musiała stamtąd wyjść.
Wybiegła z OIOM – u. Oparła się o ścianę i ciężko oddychała. Chyba nie da rady tam wrócić.
- Ula? – znów ten głos.
Podniosła wzrok i ujrzała go. Znów.

"Zły zakład" część 1 - kontynuacja

Mały siedmioletni blondyn siedział na posadzce w kuchni i z zainteresowaniem bawił się kapslem z Tymbarka. Jego mama krzątała się po kuchni, gotując obiad i co chwilę zwracając mu uwagę na to, aby wstał z ziemi. On jednak nie przejmował się rozkazami swojej mamy. Nie była ona zbyt stanowcza, więc malec też nie miał się czego obawiać.
- Oli, prosiłam cię, abyś poszedł bawić się do swojego pokoju – poprosiła po raz dziesiąty.
Olaf wstał z podłogi, spojrzał w oczy mamie i chciał coś dodać, ale powstrzymał się zauważając, że mamusia się złości. Odszedł więc do swojego zielonego pokoju, gdzie miał masę fantastycznych zabawek, o wiele lepszych niż ten kapsel i postanowił tam pozostać.
Urszula Cieplak nie była matką wymagającą. Zawsze starała się mówić do swojego syna spokojnie i nie podnosić głosu nawet w sytuacjach, gdzie powinna to zrobić. Olaf nie był jednak rozpieszczonym bachorem. Był dobrym, grzecznym chłopczykiem, którego Ula kochała nad życie.
Podeszła właśnie do lodówki wyciągnąć śmietanę. Przeklęła w myślach, gdy zorientowała się, że brakuje jej jednego składnika. Wyłączyła gotujący się wywar i poszła do pokoju swojego syna.
- Oli, idę do sklepu – chłopczyk uśmiechnął się. Nie pierwszy raz mamusia zostawiała go na chwilę samego – Bądź grzeczny – dodała, nie bojąc się za bardzo, że jej synek coś zmaluje.
Wzięła klucze i portfel i wyszła z mieszkania.
Olaf przez moment tylko siedział spokojnie w swoim pokoju. Znudziła mu się zabawa autkami, wrócił po kapsel i nagle przypomniał sobie zabawę, którą pokazał mu kolega mamy. Schował kapsel do kieszeni, podstawił sobie krzesło pod półkę z zapałkami, wyciągnął jedno pudełeczko i nie zastawiając się długo odpalił jedną zapałkę. Ogień tańczył radośnie, odbijając się w jego niebieskich oczach. Jedną ręką chciał wyciągnąć kapsel z kieszeni spodni, drugą zaś, trzymał zapałkę. Jedna chwila nieuwagi sprawiła, że prawa ręką ześlizgnęła mu się na koszulkę, niemal zaraz zapalając ją. Olaf tylko chwilę patrzył, jak ogień pożera jego małe ciało. Krzyknął z bólu, gdy zorientował się, że coś pali go w brzuch.
Ula niczym na skrzydłach wróciła do domu, od razu czując swąd spalenizny. Wezbrała w niej furia, gdy doszło do niej, że być może jej nowy dywan uległ zniszczeniu. Nagle usłyszała przerażający krzyk. Zamknęła szybko drzwi i zauważyła, jak jej syn biega po mieszkaniu, wydzierając się na całe gardło.
- Olaf! – krzyknęła i złapała go za rękę. Stanął, ale nie na długo. To co zobaczyła było tak okropne, że tylko przez moment miała odruch wymiotny.
Odsunęła rękę, całą we krwi. Wzięła syna na ręce i czym prędzej wybiegła z mieszkania, pukając przy okazji i w chwili roztargnienia do sąsiada,jej przyjaciela.
- Roman. Pomóż mi. Idź po taksówkę.
Nie trzeba mu było dwa razy powtarzać, wystarczyło, że spojrzał na spalone dziecko na rękach Uli.  Zbiegł szybko po schodach a ona za nim, z krzyczącym z bólu Olafem.
- Ciii – próbowała go uspokoić, ale miała świadomość, że to nic nie pomoże. Przecież on był poparzony!
Wsiadła z nim zaraz do taksówki. Próbowała go jakoś obrócić, tak, aby ból był mniejszy, ale każdy nawet najmniejszy ruch wywoływał u niego okrzyk cierpienia.
- Proszę się pospieszyć – krzyknęła do taksówkarza.
- Nie mogę. Korek jakiś!
- Cholera!
Nie zastanawiając się nad niczym wyszła z samochodu i pobiegła przez szereg aut, zaklętych w ogromnych rozmiarów korek. Biegła tak szybko, jak tylko potrafiła. Olaf nie przestawał zawodzić. Chciała aby to wszystko okazało się tylko snem. Kiedy dotarła w końcu do szpitala od razu wbiegła do korytarza.
- Pomocy! – krzyknęła.
Masa ludzi od razu się obróciła w jej stronę, kilka pielęgniarek zatrzymało się i jakiś jeden lekarz podszedł, zapytać się o co chodzi. Nie musiał jednak tego robić, zauważył chłopca na rękach Uli. Zawołał coś do pielęgniarek i od razu zabrali Olafa na salę. Była tak roztrzęsiona, że nie potrafiła jasno myśleć, zacierała się jej granica pomiędzy wyobrażeniami, a prawdą. Nie wiedziała czy to co się właśnie dzieje to jawa, jej życie. Kazali jej usiąść na twardych krzesłach, przed salą. Podali jej jakieś środki uspokajające, ale nie pomogły. Słyszała zawodzenie swojego syna, słowa dobiegające za drzwi i chciała być teraz na miejscu swojego dziecka. Wziąć na siebie cały jego ból. Chciała tam wejść i powiedzieć, żeby dali mu leki przeciwbólowe, jakieś znieczulenie, cokolwiek. Chodziła niespokojnie od kąta do kąta, co chwilę ocierając łzy. Ludzie patrzeli na nią jak na kretynkę, ale co oni mogli wiedzieć? To wszystko trwało tak długo. Nagle z sali wyszedł lekarz.
- Pani syn musi mieć przeszczep. Jego poparzenia są ogromne. Teraz wprowadziliśmy go w stan śpiączki farmakologicznej. Proszę być dobrej myśli.
Słowa lekarza nie docierały do niej, chciała zobaczyć co z jej dzieckiem, co z jej Olim?
- Będę panią informował na bieżąco, ale teraz przenosimy pani syna na salę operacyjną.
- Dlaczego go tam tak katowaliście? – zapytała, przypominając sobie, zawodzenie syna, gdy weszli za drzwi.
- Fragmenty ubrania przykleiły się do ciała pani syna. Musieliśmy je usunąć.
Mimo woli zakryła usta dłonią. Lekarz pożegnał się z nią i poszedł gdzieś. Usiadła znów na krześle i poczuła, że leki faktycznie zaczynają działać. Poczuła się ospała i bardziej spokojna. Uprzytomniła sobie nagle, że nie zadzwoniła do swojego faceta. Przecież on musi wiedzieć co stało się z jej synem.
- Jurek! Jestem w szpitalu, Olaf się poparzył – powiedziała ledwie hamując łzy.
- Dobrze, za chwilę będę.
Rozłączyła się i czekała. Chociaż sama nie wiedziała już na co.Czy na to, żeby jej syn wyzdrowiał, czy na pocieszenie ze strony swojego faceta. Pół godziny później w drzwiach szpitala stanął Jerzy. Pobiegła od razu do niego i wtuliła się mocno w jego ramiona.
- Co się stało? – zapytał.
- Wyszłam do sklepu na chwilę. Powiedziałam,żeby był grzeczny, kiedy wróciłam – zatrzymała się na moment – on biegał po domu. krzyczał. Zobaczyłam go. Był poparzony. To najgorszy widok.
- Jak się czuje?
- Konieczny jest przeszczep. Oparzenia się bardzo głębokie i rozległe.
Mężczyzna pokiwał głową. Usiedli obok siebie i nic nie mówili. Ula zauważyła tylko, że Jurek co chwilę zerka na zegarek.
- Spieszysz się gdzieś? – zapytała.
- Wiesz, umówiłem się z Ritą. Nie chcę zawalać.
Popatrzyła na niego. Nie miała pojęcia o co mu chodzi.
- Będę musiał lecieć.
- Co?
- Moja obecność i tak tutaj nic nie pomoże.
- Twój syn został poparzony, a ty nie chcesz tutaj zostać?
- Sorry Ulka. Umówiłem się już. Pa .
- Jeżeli teraz wyjdziesz, to możesz już w ogóle nie wracać!
Jerzy wyszedł ze szpitala. Zostawił ją samą. Tak bardzo chciała, żeby był przy niej. A on sobie poszedł, bo umówił się ze swoją siostrą. Co za dupek!
Nie miała jednak siły myśleć jeszcze nad tym, że właśnie zerwała ze swoim chłopakiem. Musiała się skupić na swoim synu. On teraz był najważniejszy.
Niemal do nocy siedziała, nie wiedząc co dzieje się z jej dzieckiem. Ta niewiedza przytłaczała ją. W końcu podszedł do niej jakiś lekarz.
- Doktorze, co z Olafem? – zapytała od razu.
- Operacja przebiegła pomyślnie, jednak przed pani synem długa droga jeszcze. Dalej będzie w śpiączce. Nie przeżyłby bólu, nawet gdybyśmy podawali mu najsilniejsze leki przeciwbólowe.
- Kiedy będę go mogła zobaczyć?
- Radziłbym pani iść do domu. Odpocząć. Tutaj jest naprawdę w dobrych rękach.
- Panie doktorze. To mój syn. Muszę przy nim być.
- Pani syn leży na sali intensywnej terapii.
Podziękowała lekarzowi i już miała wstać, gdy nagle usłyszała jakiś dziwnie znajomy głos. Odbijał się echem w jej głowie. Odwróciła się w stronę męskiego głosu, który głośno ją wołał. Zamarła widząc znajomą sylwetkę. Nagle każde wspomnienie wróciło. Chciała uciec, pobiec gdzieś daleko, byle nie musieć patrzeć na tego człowieka.
- Ula! Kopę lat.
Marek podszedł do niej dziarskim krokiem, miał rękę w gipsie. Postanowiła udawać, że go nie zna.
- Znamy się? – zapytała, łamiącym się głosem.
- Pracowałaś kiedyś w mojej firmie, Marek Dobrzański – uśmiechnął się.
- Przykro mi, ale to pomyłka. Z kimś mnie pan pomylił.
- Nie wygłupiaj się, Ulka. Wszędzie poznam te niebieskie oczy.
Przygryzła wargę i przeprosiła go. Poszła na OIOM, gdzie leżał Olaf. Zobaczyła, jak leży pozawijany w bandażach, tylko maszyna, do której był podpięty, mówiła Uli, że on żyje.
- Oli, tak bardzo cię przepraszam. To moja wina – szlochała.
Chciała złapać go za rękę, ale wiedziała, że może mu zrobić tylko krzywdę. Usiadła więc obok jego łóżka i postanowiła czekać aż się wybudzi.

"Zły zakład"- miniaturka

Pierwszy raz dostrzegł ją, kiedy wychodziła z windy na piątym piętrze. Stał właśnie przy recepcji flirtując z recepcjonistką Anią, gdy nagle jego oczom ukazał się Anioł w ludzkiej skórze. Przeszła szybko korytarzem nie zwracając nawet uwagi na wlepiony w nią wzrok mężczyzn.
Marek Dobrzański był koneserem piękna. Szczególnie kobiecego. Kiedy nadarzała mu się okazja do bliższego zapoznania się z jakąś piękną dziewczyną z firmy czy klubów, których był tak częstym bywalcem, nigdy nie przepuszczał okazji. Wiedział, że ta nowa dziewczyna będzie jego kolejną zdobyczą.
Gdy tylko otrząsnął się z szoku, który spowodował widok pięknej nieznajomej, ruszył jej śladem. Zobaczył jak wchodzi do gabinetu jego najlepszego przyjaciela i przez chwilę ogromnie się zasmucił.
Co jeśli to jego nowa panienka? - zadał sobie pytanie Dobrzański, biorąc głęboki oddech i idąc w stronę pomieszczenia socjalnego.
Urszula Cieplak była dziewczyną skromną. Nigdy nie zależało jej na uwydatnianiu swoich walorów. Zawsze obawiała się, że to co na zewnątrz stanie się ważniejsze od tego co miała w środku. A przecież dla niej liczył się tylko środek. No… a przynajmniej liczył się do momentu, kiedy dała się zaciągnąć swojej przyjaciółce do fryzjera, okulisty, kosmetyczki i na zakupy. Było to stosunkowo niedawno. Zaledwie kilka tygodni temu. Gdyby nie chęć znalezienia pracy to nigdy by się nie zgodziła na tak drastyczną, według niej, metamorfozę. Dzięki temu jednak znalazła pracę w dużej firmie, jako asystentka dyrektora HR, niezbyt lotnego mężczyzny o dużym powodzeniu u kobiet. Nie była to praca jej marzeń, ale zawsze powtarzała sobie, że od czegoś trzeba zacząć.
Usiadła za biurkiem i zajęła się papierami, które w dziwny sposób pojawiły się na jej biurku, choć mogła przysiąc, że kiedy wychodziła wczoraj, jako ostatnia z firmy jeszcze ich tutaj nie było. Olszański zawalał ją robotą. Lubiła pracować, ale nie odwalać za kogoś brudną, nudną papierkową robotę, choć w dziale kadr nie było chyba nic innego do roboty. Czasami wyrzucała sobie, że mogła złożyć swoje CV w księgowości, tam przynajmniej by liczyła. A liczyć to ona uwielbiała.
Marek wszedł do gabinetu swojego przyjaciela bez pukania. Miał nadzieję, że przyłapie go na gorącym uczynku z tą piękną dziewczyną. Jakie było jego zdziwienie, gdy zastał swojego kumpla samego. Dobrzański rozejrzał się po pomieszczeniu, myśląc, że może nieznajoma siedzi rozebrana na kanapie.
- Stało się coś? – zapytał Olszański.
Marek popatrzył na niego, a na jego przystojnej twarzy błąkał się uśmiech.
- Nie, ale… – zatrzymał się na moment – widziałeś tą nową dziewczynę? – zapytał niepewnie.
- Co, jakaś nowa modelka?
- Nie, znaczy nie wiem. Wchodziła do twojego gabinetu.
Sebastian uśmiechnął się i nachylając się w stronę swojego przyjaciela, który siedział po drugiej stronie dużego biurka, powiedział :
- Fajna, co? To moja nowa asystentka. Ala odeszła na emeryturę i potrzebowałem kogoś wykształconego, no i ładnego. Trafił mi się skarb, stary.
Dobrzański odetchnął z ulgą. Obawiał się, że to dziewczyna Seby i ma już u niej pozamiatane. Miał jakąś szanse jednak!
- Myślałem, że to twoja dziewczyna – rzekł Marek.
- Jeszcze nie, ale planuję się z nią umówić na kolację połączoną z śniadaniem – puścił przyjacielowi oczko.
W tamtej chwili Marek poprzysiągł sobie, że nie odpuści jej tak łatwo. Skoro jest wolna to miał do niej jakieś prawa. Też chciał się z nią umówić. Nigdy chyba, w całej swojej karierze Casanovy nie zdarzyło mu się rywalizować z Sebastianem o tę samą dziewczynę, ale z tego co zauważył była ona tego warta. Wyszedł szybko z gabinetu kumpla i skierował się w stronę biurka, za którym siedziała zawalona robotą. Tonęła w papierach. Podszedł niepewnie i kiedy podniosła na niego wzrok, zauważył, że ma niesamowicie błękitne oczy.
- Mogę w czymś pomóc? – jej aksamitny głos wdarł się do jego umysłu.
- Chciałem się tylko przedstawić. Marek Dobrzański, dyrektor do spraw promocji -wyciągnął w jej stronę dłoń
- Ula Cieplak. Asystentka dyrektora Olszańskiego – podniósł jej dłoń do ust i złożył na niej czuły pocałunek.
Kiedy jego miękkie wargi dotknęły jej wrażliwej skóry, serce na moment przestało jej bić. Był niesamowicie przystojny i taki grzeczny, ułożony. Pragnęła patrzeć na jego twarz bez końca, zatapiać się w jego stalowych oczach do końca swoich dni.
- Miło mi było panią poznać – powiedział na odchodnym i wyszedł z sekretariatu, w którym urzędowała.
Musiał odsapnąć i poluzować krawat. Była tak niesamowicie piękna, ale oprócz tego miała w sobie coś jeszcze. Nie do końca wiedział co, ale to „coś” przyciągało go i nie miał zamiaru z niej tak łatwo zrezygnować, nawet kosztem kłótni z Sebastianem.
Przez następne kilka dni dwoił się i troił, żeby jakoś zaskrobać sobie jej sympatię. Nie było to trudne, bo Ula była bardzo przyjacielską osobą. Świetnie im się rozmawiało, ale nie dopuszczała do siebie żadnych czułych gestów, które wykonywał ku jej osobie Marek. Wiedział już, że nie może postępować z nią tak szybko. Każdy ruch musiał przychodzić etapami. Starał się nie pokazywać, że jest nią bardzo zainteresowany. Czuł, że odstraszy ją tylko.
Któregoś pochmurnego dnia do gabinetu Marka wpadł wściekły Sebastian. Stanął w drzwiach i wyglądał, jak mały chłopiec, któremu mama nie chciała kupić zabawki.
Marek popatrzył na niego i wyszedł zza biurka.
- Jak mogłeś?! – krzyknął Sebastian.
- Ale co?
- Wiesz dobrze, że Ulka mi się podoba i chciałem się z nią umówić. Kumpel takiego czegoś nie robi!
- Stary, ale ona jest wolna. Zresztą skoro odrzuca twoje zaloty to znaczy, że ja podobam jej się bardziej.
Seba zaśmiał się ironicznie.
- Taki jesteś kozak? To zobaczymy z kim najpierw pójdzie do łóżka!
- Seba! O czym ty gadasz?
- A o tym, że nie odpuszczę jej tak łatwo.
- Daj spokój – Marek ponownie usiadł za biurkiem.
- No co, jak jesteś taki pewny siebie to załóż się.
Marek popatrzył na przyjaciela. Pomyślał chwilę. Rywalizacja była w porządku. Ale czuł jakieś dziwne ssanie w żołądku na myśl o tym, że miałby zakładać się z kimś o dziewczynę. Ale właściwie… Był pewny swojej wygranej i tego, że za jakiś czas prześpi się z Ulą.
- Dobra.
- To co, dwa tygodnie?
- Nie wiem czy zdążysz sprawić żeby cię chociaż polubiła.
- Przekonamy się.
Podali sobie dłonie, jako przypieczętowanie zakładu.
Seba wyszedł z gabinetu Marka. Od razu skierował swoje kroki do biurka swojej zdobyczy. Chciał ją jakoś do siebie przekonać. Pokazać, że jest fajnym facetem z poczuciem humoru. Wiedział, że to najbardziej działa na laski.
Gadka – szmatka, jak to w duchu nazwał, a wydawało mu się, że chyba go polubiła.
Na początku, kiedy tylko zaczęła tutaj pracować zaproponował jej wspólny obiad, ale powiedziała, że nie jest zainteresowana jego propozycją. Potem próbował jeszcze kilka razy, ale zawsze znajdowała wymówki. Teraz wiedział już, że działał zbyt szybko. Obrał sobie inną taktykę. Najpierw będzie jej prawić komplementy, wręczy jakieś kwiaty, później, gdy zobaczy, że podoba jej się to zacznie obsypywać ją prezentami. W końcu zaprosi na kolację i następnego ranka obudzi się wtulona w niego, dzięki czemu wygra ten cholerny zakład i pokaże Markowi na co go stać.
Przez kolejny tydzień każdy z panów skakał wokół niej. Mówili, jak ładnie wygląda, udawali zainteresowanych jej życiem. Zdziwiło ją takie zachowanie, ale czuła się bardzo doceniona jako kobieta, bo jeszcze nigdy nie miała dwóch adoratorów.
Z ich dwójki bardziej podobał jej się Marek. Olszański był infantylnym głąbem, który myślał tylko o seksie.
Od dwóch dnia Olszański nalegał, aby poszła z nim na kolację. Jak przyjaciele. Zgodziła się, ponieważ miała dosyć jego ciągłego proszenia.
Umówili się następnego dnia po pracy. Był akurat piątek. Wyszła trochę wcześniej z firmy, żeby się jakoś przygotować. Pech chciał, że kiedy dojechała już do domu dostała telefon od Marka. Dała mu swój numer, kiedy popijali kawę w bufecie. Powiedział wtedy, że świetnie im się rozmawia i chciałby się z nią może któregoś dnia spotkać. Była zaskoczona jego propozycją, ale zgodziła się i poprosiła, aby zadzwonił do niej, gdy tylko znajdzie chwilę Wolnego czasu. No i znalazł, akurat wtedy kiedy umówiła się z Sebastianem.
- Przepraszam, ale jestem już dzisiaj umówiona, ale może jutro – powiedziała, mając nadzieję, że się zgodzi i przy okazji przeklinając się w myślach, że idzie się spotkać z Sebom.
- Jasne. To miłego spotkania – powiedział i rozłączył się.
Olszański był szybki. Ale Marek zdołał poznać Ulę na tyle, że wiedział iż kopnie Sebę a tyłek, jeżeli tylko wykona względem niej jakiś śmielszy ruch.
Sebastian okazał się bardzo miłym facetem, ale przez całe ich spotkanie nie potrafiła się pozbyć wyrzutów sumienia. Podobał jej się Marek, a jednak poszła się spotkać z Olszańskim. Po co? Po to, żeby się od ciebie odczepił - powiedział jej jakiś głosik w głowie.
Kiedy ich kolacja dobiegła końca, a wino, które wypili szumiało im trochę w głowie, Sebastian zaproponował, że zawiezie ją do domu. Zgodziła się. Chwilę czekali na taksówkę. Kiedy zorientowała się, że jadą w zupełnie innym kierunku, spojrzała na Sebastiana gorączkowo.
- Do Rysiowa jedzie się w przeciwną stronę – powiedziała.
- Nie jedziemy do Rysiowa – rzekł.
- Jak to? A gdzie?
Wziął głęboki oddech.
- Do mnie.
- Nie, nie – jej serce nagle zaczęło mocnej bić – Proszę się zatrzymać – powiedziała do taksówkarza.
- Proszę jechać pod podany adres – odezwał się Sebastian.
Popatrzyła na niego wystraszona. Chciała coś powiedzieć, ale dojechali właśnie pod blok Seby. Wysiadła szybko i pobiegła przed siebie. Dogonił ją jednak. Złapał za rękę i poprosił, aby została.
- Co ty sobie wyobrażasz?! – krzyknęła, ale czuła się taka słaba
- Nie wiem czego chcesz, ale ode mnie tego nie wymagaj – dodała. Kręciło jej się w głowie. Miała wrażenie, że wszystko dzieje się w zwolnionym tempie
Wyrwała się z jego uścisku. Ale nie miała siły już biec. Nie wiedziała kiedy ani jak znaleźli się w jego mieszkaniu. Nie miała pojęcia nawet jak pozbyła się swoich ubrań. Dryfowała po oceanie niebytu, czasami czuła tylko ból. Chciała krzyczeć. Mówiła mu, żeby ją zostawił, ale każde jej słowo było niewyraźne, albo nie wymawiała go na głos. Jego pocałunki były zaborcze. Miażdżył jej usta swoimi wargami. Czuła od niego alkohol. Ręce błądziły po jej nagim ciele. Kiedy ich oczy się spotkały, wszedł nią jednym szybki ruchem, zacisnął ręce ma jej piersiach. Krzyknęła z bólu. Ale nagle wszystko się skończyło. Straciła przytomność.
Obudziwszy się rano, poczuła ogromny ból głowy i pustkę. Żadne obrazy nie ukazywały jej się w głowie. Kiedy podniosła się na łokciach, stwierdziła, że nie leży w swoim łóżku, ani nawet w swoim mieszkaniu. Szukała swoich ubrań, ale kiedy ich nie znalazła poszła do innego pomieszczenia. Wstając poczuła przeraźliwy ból okolic intymnych. Zobaczyła na swoim ciele siniaki i nagle doszło do niej to co się stało.
Nie… to nie może być prawda - chciało jej się płakać. Obok niej nie było tego zboczeńca. Musiał wyjść. Tak bardzo na to liczyła. Okryła się pościelą, na której zobaczyła ślady krwi. Zgwałcił ją… zrobił najgorsze świństwo, jakie można w ogóle zrobić.
Na drętwych nogach udała się w poszukiwaniu swoich ubrań. Leżały porozrywane w korytarzu. Sebastiana nie było. Nie wiedziała co ma zrobić, do kogo zadzwonić, żeby wyciągnął ją z tego piekła. Pomyślała, że w sumie wszystko jej jedno, mogła wyjść z jego mieszkania okryta tylko tym prześcieradłem. Podeszła do drzwi i w tym samym momencie ktoś przekręcił zamek. Przed sobą ujrzała swojego oprawcę. Odsunęła się gwałtownie i pobiegła do kuchni. Musiała się jakoś bronić. Wzięła nóż z kuchennego blatu i była gotowa zabić Olszańskiego nim. Podszedł do niej i zaśmiał się nerwowo.
- Odłóż to lepiej – powiedział.
- Pójdę na policję. Powiem co mi zrobiłeś.
- Powiem, że sama tego chciałaś.
Zacisnęła mocniej szczęki.
Chciał wyjąć z jej ręki nóż, ale sama go upuściła. Osunęła się na kolana i popłakała się, jak małe dziecko. Klęknął przy niej i dotknął jej twarzy. Gładził ją czule. Próbowała się od niego odsunąć, ale złapał ją za podbródek i kazał na siebie patrzeć
- Dosypałeś mi czegoś do napoju, wtedy w knajpie – powiedziała.
- Nie wydaje mi się. Za dużo kochanie wypiłaś.
- Jesteś świnią.
Uśmiechnął się obrzydliwie.
- Możesz iść już do domu. Dałaś mi to czego chciałem – odezwał się po chwili milczenia.
Kiedy nie wykonała żadnego ruchu, krzyknął zdenerwowany :
- No wyjazd stąd! Ile razy mam do ciebie mówić, ty mała dziwko!
Podniosła się z podłogi i podeszła niemal pod samo okno.
- A, ja wiem czego chcesz – wyjął z kieszeni banknot dwudziestozłotowy i rzucił nim w Ulę – Oto twoja zapłata.
Niemal podbiegł do niej, szarpnął ją za rękę, podał potargane ubrania i powiedział, żeby się ubierała bo nie mają czasu.
Jej bluzka miała ogromne dziury, brakowało guzików w spodniach, a o bieliźnie nawet nie wspominała. Ubrała się i wypchnął ją za drzwi, na odchodnym powiedział jeszcze :
- Możesz przyjść do pracy godzinę później w poniedziałek.
Zjechała windą na parter i wyszła z bloku. Nie wiedziała dlaczego nie ucieka. Przecież strach powinien ją paraliżować. Ona czuła jedynie obrzydzenia do siebie i Olszańskiego za to co jej zrobił. Nie mogła się już pojawić w firmie, jak mogłaby na niego spojrzeć? W potarganych ubraniach, poszła przed siebie. Dotarła na jakiś przystanek autobusowy, z którego jechał jej bezpośrednio autobus do Rysiowa. Ludzie parzyli na nią, jak na dziwaczkę, żaden jednak nie zapytał co się stało.
Jechała godzinę. Po cichu wślizgnęła się do domu, mając nadzieję, że wszyscy jeszcze śpią. Była sobota!
W kuchni siedział jej ojciec z małą Beatką. Przemknęła do łazienki, musiała zmyć z siebie zapach tego człowieka. Szorowała się niemal do krwi. Siedziała jeszcze długo pod prysznicem, czując jak gorące krople wody łagodzą jej ból i wstyd.
Ubrała się w końcu w szlafrok i nie patrząc na swoją rodzinę poszła do swojego pokoju. tam ubrała się w czyste rzeczy. Nie miała siły się malować, ani nawet dobrze wyglądać.  Założyła na siebie workowate spodnie i bluzę, która zakrywała wszystkie siniaki, otarcia i rany. Jedyne czego pragnęła to umrzeć.
Cały weekend przeleżała w swoim pokoju. Na przemian płacząc i wyrzucając sobie swoją głupotę. Kiedy nastał poniedziałek wiedziała, że musi zjawić się tam i złożyć swoje wymówienie. Całkiem zdołowana, nieco też wystraszona pojechała do Warszawy. Była tam dosyć wcześnie więc miała nadzieję, że nikogo nie spotka. Niecały tydzień temu Marek został prezesem i to u niego postanowiła złożyć swoje wymówienie. Nie miała zamiaru wchodzić do gabinetu Sebastiana. Z recepcji wzięła klucz z gabinetu, ale o dziwo nie był potrzebny. Drzwi były otwarte, weszła tam. Podeszła do biurka i nagle coś dziwnego ukazało się jej oczom. Na laptopie Marka leżały zdjęcia. Przedstawiały śpiącą kobietę. Podniosła je i zamarła. To ona była na tych zdjęciach. Do nich była przyczepiona jakaś karteczka. Przeczytała ją i nagle świat zwolnił.
I co, przyjacielu? Mówiłem, że się z nią prześpię! Zakład wygrany. Wisisz mi zgrzewkę piwa.
Seba.
Zrobiło jej się niedobrze. Jaki zakład. O co w ogóle chodziło?
Nie chciała się jednak nad tym zastanawiać. Musiała stamtąd szybko wyjść. Przy windzie wpadła na Marka.
- Oj Ulka. Uważaj – spojrzał na nią – Stało się coś?
Popatrzyła na niego, wyrywając się z uścisku, jakby ją parzył. Nie mogła uwierzyć, że dała się tak łatwo omamić. Ile by dała, aby nigdy nie zgodzić się na spotkanie z Olszańskim.
Teraz Marek wejdzie do swojego gabinetu i zobaczy te zdjęcia. Będzie przeklinał Sebę w myślach. Pogratuluje mu pewnie, nie będąc świadomym tego, że na zdjęciach leży obdarta z własnej godności dziewczyna, która była na tyle naiwna, że dała się omamić dwóm mężczyzną, dla których była tylko zabawką, którą chcieli się pobawić.
Ominęła Marka i czym prędzej wyszła z firmy, mając nadzieję na to, że już nigdy tam nie wróci.
Marek popatrzył na zdjęcia nagiej kobiety. Żałował, że to nie w jego łóżku się obudziła, ale musiał przyznać Sebie, że był szczęściarzem. Zaniepokoiło go tylko to nagłe wypowiedzenie Uli. Kiedy próbował się z nią skontaktować nie odbierała. Tamtego dnia przy windzie widział ją po raz ostatni.